Skocz do zawartości

Rumunia 2012 Relacja W Odcinkach


Gość Nalewa
 Share

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć, w związku z ograniczonymi zasobami czasowymi, postanowiłem, że podzielę relację z naszej wyprawy na odcinki. Postaram, żeby w każdym znalazło się coś ciekawego.

 

PROLOG

 

Wyprzedzam TIRa na A2. Słońce już wzeszło, chociaż kryje się za chmurami. Asfalt jest nieco wilgotny, w związku z czym olbrzymie koła rozpylają na mnie mgiełkę brudnej wody. Szybka myśl - łykaj go stary, bo ci upieprzy cały sprzęt. Pewnie i tak jest już za późno . Taka już chyba jest moja przypadłość - zawsze kiedy stanę w wydawałoby się najkrótszej kolejce w markecie, Pani nagle kończy się taśma, albo na towarze osoby przede mną brakuje kodu. Kolejka w ten sposób okazuje się najdłuższą. Podobnie mam ze środkami transportu. Umyję - pada, nie umyję - jeżdżę usyfionym sprzętem w pięknym letnim słońcu, narażając się na pełne pogardy spojrzenia współuczestników ruchu. Cóż prawo Murphiego… Czysty, czy brudny i tak jestem spóźniony. Kątem oka w lusterku widzę daleko za sobą światła jakiegoś samochodu lecącego lewym pasem… zdążę. Cała akcja trwa dosłownie kilka sekund - kierunkowskaz, odkręcam manetkę, zmieniam pas, bez trudu mijam toczącego się kolosa, jestem już na wysokości kabiny kierowcy…co do k… zero mocy! O co chodzi? Szybka analiza sytuacji… paliwo, a raczej jego brak…hmm, czyżby znowu prawo Murphiego? W tym momencie w lusterku widzę już twarz wkurzonego kierowcy Audi dającego mi czytelne sygnały długimi, żebym spadał z "jego" pasa. Ale gdzie? Po lewej stronie banda, po prawej TIR, do przodu nie mogę, a za mną władca szos. Przekręcenie kranika niewiele daje, ponieważ gaźniki zassały już pokaźną ilość powietrza. Po dłuższej chwili do właściciela rydwanu dochodzi jednak, że coś jest nie tak i wpuszcza mnie z powrotem . Chowam się za TIRem. Teraz jestem już mokry nie tylko od zewnątrz, ale i od wewnątrz. Silnik zaczyna odżywać, spoglądam na drogowskaz - zjazd "Łódź 500m"… jestem na miejscu.

 

Jak doszło do tej wyprawy, dlaczego się tak spieszyłem i dlaczego lepiej nie jeść mamałygi na szczycie Transalpiny :) dowiecie się już wkrótce.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

prosze o powiadomienia na PW :D tez chętnie powspominam ubiegło roczne rumuńsko-bulgarskie km...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po tym wstępie podjarałem się jak szczerbaty na suchary. Fajnie to opisane, oczami wyobraźni widziałem jakbym sam jechał na tym moto. Czekam na dalszą część ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ej nalewa, ale żeby lipy nie było masz wstawić fotki i nawet jakiś filmik! Sprzedałem Ci kiedyś kamerę HD, tylko nie mów, że nic nie nakręciłeś!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czekamy... czekamy...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ej nalewa, ale żeby lipy nie było masz wstawić fotki i nawet jakiś filmik! Sprzedałem Ci kiedyś kamerę HD, tylko nie mów, że nic nie nakręciłeś!

 

Była w użyciu oczywiście. Następna część już w drodze, tylko jutro jutro jadę na drugi koniec polski po africę twin :D więc relacja chwilę się opóźni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

cała sala robi buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu :P

 

 

żarcik, w wolnej chwili pisz, pisz pisz :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ANTYDEPRESANTY

 

21 Stycznia – najbardziej depresyjny dzień roku okazał się dla mnie jednym z lepszych tej zimy. Pomimo panującej za oknem szarugi oraz monotonii wykonywanej aktualnie pracy nie było wcale tak źle. Niezależnie od tego jakie straszne informacje o tym dniu przekazywał właśnie trzeszczący radiowy głośnik , moje myśli nie krążyły wcale wokół mojej szyi, sznura i pobliskiego drzewa. Klikałem sumiennie trwając w wewnętrznym uśmiechu. Przed oczami wyobraźni przewijał mi się przekaz z zeszłorocznej wyprawy do Norwegii. Wspominałem bardzo dokładnie konkretne zakręty, zdarzenia, spotkanych ludzi, łosie i ten deszcz... przygoda życia. Spojrzałem przez okno na strugi wody rozbryzgującej się na szybie. Przyjąłem jedną kardynalną zasadę mającą wyznaczać kierunek następnego wyjazdu – słońce! Kilka przypadkowych miejsc przemknęło mi przez myśl zanim trafiłem na Turcję. Nie miałem jednak na myśli tureckiej Alanyi pełnej hoteli i wrzeszczących turystów z Rosji. Ogarnęła mnie nagła chęć wjechania na górę Nemrut pod Irańską granicą, zobaczenia na własne oczy widoku z Araratem w tle.

 

Kilka dni zajęły mi analizy przebiegu trasy, spalonego paliwa, kosztów i zasobów czasowych. Wnioski nie były obiecujące. Musiałbym robić dziennie około 600-700km, o co nie do końca mi chodziło. Prześledziłem jeszcze raz trasę z nadzieją, że uda mi się ją trochę skócić...zobaczmy... Poznań, Słowacja, Tokaj, Oradea, Rumunia, Bułgaria, Rumunia... hmm, którędy w tej Rumunii? Może trasa Transfogardzka? Trzebaby poszukać w internecie jakiś relacji. To było TO! Spuściłem znacznie z tonu w temacie słońca. Teraz nie liczyło się już dla mnie nic oprócz winklowania po tych cudownych zakrętach. Była to całkiem niezła perspektywa na najbliższą przyszłość, zważywszy na ten cały styczniowy, bezśnieżny syf, który za oknem ogarniał moje miasto.

 

Zakładałem kolejną wyprawę solo - polubiłem to. Totalna wolność, nikt niczego nie narzuca, nie marudzi... Pamiętałem jednak, że jadąc samemu przez Norwegię, już trzeciego dnia zacząłem mówić do siebie, co nieco mnie zaniepokoiło. Idąc na kompromis postanowiłem wrzucić na kilka forów informację o moim wyjeździe zaplanowanym, po kilku przesunięciach na połowę sierpnia. Przełom nastąpił dopiero 27 lipca. Prywatna i zwięzła informacja na priv forum motocyklistów przyszła od użytkownika Gonzo: "Jestem poważnie zainteresowany wyjazdem, jakie są koszty, co chcesz zobaczyć, gdzie śpimy - mogę w namiocie". "Konkretny facet"-pomyślałem wtedy -"chyba się polubimy". Dwa tygodnie później spotkaliśmy się o 6 rano w Łodzi pod zamkniętym McDonaldsem. Ja przyjechałem z Poznania, Arek z Golubia-Dobrzynia. Był to pierwszy dzień naszej wspólnej wyprawy.

 

Witając się z nim wiedziałem, że prawdopodobnie nie jest to ostatnia osoba, z którą przyjdzie mi dzielić drogę przez te kilka najbliższych dni.

 

 

Poniżej dla zainteresowanych link do mojej relacji z norweskiej eskapady 2011r.

 

http://polishbanditc...__fromsearch__1

 

W następnym odcinku pierwszy dzień wyprawy zakończony w bardzo miły sposób dla jednych... dla drugich już mniej...

Edytowane przez Nalewa
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

kiedy następny odcinek ? w lutym ?

 

Jeszcze w lutym :P

 

 

Edytowane przez Nalewa
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DZIEŃ 1

 

Dzień przed wyjazdem odezwał się na forum kolejny kolega z Rzeszowa, który z ciekawości zapytał jaką jedziemy trasą – grzecznie i krótko opisałem plan (a raczej jego zarysy) wyjazdu.

 

Budzik ustawiłem na trzecią rano, chociaż wiedziałem, że pewnie nie zasnę. Nigdy mi się nie udaje kiedy się czymś ekscytuję... no, ale spróbować można, a nawet trzeba, bo przede mną długa droga, a na jej końcu wyraźny cel – winko w Tokaju. Powieki już się prawie zkleiły, kiedy nagle budzik wylał na mnie wiadro zimnej wody. Myślę sobie: „cholera, już?... zaraz zaraz, nie cholera, tylko hurra, już – jedziemy!”. Przed wyjściem z domu profilaktycznie rzuciłem okiem na forum, a tam czekała na mnie niespodzianka. Wczorajszy kolega Seba przesyła wiadomość: „termin mi pasuje , tylko muszę załatwić jakieś ubezpieczenie itd. najlepiej jakbyś dał mi numer sms lub coś... „

 

Godzina 3.30 rano, sypialnia dziewczyny Seby. Telefon odbiera smsa. Facet nie puszczając z objęć kobiety wyciąga lewą rękę w kierunku stolika nocnego,chwyta komórkę, czyta... W ciemności nie widać radości na jego twarzy. „Wyjeżdżam z Poznania, pod Rzeszowem powinienem być koło południa. Wyrobisz się?” widnieje na ekranie.

  • Co się dzieje? Pyta zaspana dziewczyna.
  • Kochanie nie pójdziemy dzisiaj do Twoich rodziców na obiad.
  • Dlaczego? Naciska już rozbudzona.
  • Wyjeżdżam do Rumunii! Wracam w przyszłą niedzielę.

Problemy z zamontowaniem bagażu generują obsuwę czasową, spotęgowaną kolejką hotdogowców na stacji benzynowej oraz bramkami na autostradzie. Jak zobaczyłem trzecią, wypowiedziałem się na ten temat pod kaskiem sam do siebie „ K..a, nie wierzę! ;)”. Z zamiłowania do punktualności odrabiam czas, na odcinkach pomiędzy punktami poboru myta, z zachowaniem zdrowego rozsądku oczywiście – 140/150km/h na autostradzie to chyba nie zbrodnia.

Opisane w prologu zdarzenie z TIRem okazuje się zimnym prysznicem i przestrogą na starcie, przypominając mi słowa dziewczyny: „jedź bezpiecznie i wróć cały!”.

 

Bez zbędnych rozmów, po przywitaniu się z Arkiem, ruszamy z Łodzi na Kielce/Tarnów. Nauczony doświadczeniem, lecę w kombiku przeciwdeszczowym i jak się okazuje, instynkt mnie nie zawodzi. Pada nad całą – raz leje z góry, raz z boku, a czasami nawet z dołu spod kół mijanych ciężarówek. Na najbliższej stacji porównujemy nasze motocykle (takie przełamanie lodów ;). Ja mam 600 N, kolega – GSXfa. Po odnalezieniu 20 podobieństw na załączonych obrazkach, uszczuplamy nieznacznie zapas prowiantu. Kontrolny telefon do Seby – nie jest różowo. Chłopak miota się po całym Rzeszowie, żeby załatwić ubezpieczenie. Do dziś nie wiem, czy musiał w tym celu podrobić dowód, czy co? Może chodziło po prostu o fakt, że próbował to załatwić w sobotę. Cóż, nam pozostaje lecieć dalej. Teren robi się coraz fajniejszy, pagórki, zakręty, bardzo fajna i wyremontowana droga... no, ale żeby nie było idealnie – leje nieustająco. Z deszczowego marazmu budzi nas nagle jadąca przed nami ciężarówka, która hamuje gwałtownie z niewyjaśnionych przyczyn. Hamuję awaryjnie przodem i tyłem na mokrym asfalcie, omijam ciężarówkę lewą stroną i zatrzymuję się na linii pasów – po chwili z prawej strony wyłania się mój towarzysz podróży. Przechodząca przez jezdnię babcia patrzy na nas spod parasola wielkimi przerażonymi oczami... no tak – czerwone światło, przejście dla pieszych, trup babci albo 500 stów i 10 punktów – czyżby ostrzeżenie numer 2? Zaczyna chyba wychodzić brak snu... Na kolejnej stacji umawiamy się z naszym zaocznym towarzyszem podróży na granicy w Barwinku na 12:30. Jakieś 30km przed stopniowo zaczyna się wypogadzać – jest nadzieja na udane wakacje. Na granicy tankujemy i wyczekujemy kolegi. W trakcie postoju w dalszym ciągu uszczuplamy nasz zapas prowiantu o kolejne kabanosy i cukierki. Jest sucho, kondom leci do kufra, rzut oka na drogę – jedzie... gwiazda :P Czerwono – czarna wylizana VFRka, kierownik w Czerwono – czarno – białej wylizanej skórze od stóp do głów :D Jest 14:00. -”Cześć chłopaki! Sooorry za obsuwę!”.

 

imag0024lf.jpg

Długo oczekiwane spotkanie

 

Pada kilka wymienionych między sobą zdań, trochę wymienionych forintów ląduje w kieszeni. W drogę! Na znak skruchy za spóźnienie, do końca tego dnia (a jak się wkrótce okazuje – nie tylko tego) prowadzenie nad kolumną i lufy fotoradarów zagranicznych miśków bierze na siebie kolega Hondziarz. Prowadzi nas do celu jak po sznurku – przecież ma wodoszczelnego Garmina! ;) Czechy i kawałek Węgier to po polskiej przygodzie spacerek. Ładna pogoda. Z Barwinka do Tokaju dojeżdżamy na jednym baku. Słowackie drogi paskudne, ale Węgierskie nienajgorsze.

 

mototrip2012moto20123.jpg

Nalewa & Seba - granica Węgiersko Słowacka

 

W samym Tokaju znajdujemy nocleg na poddaszu u bardzo miłego Pana, który nie trafia w znane nam języki, poza kilkoma słowami w języku rosyjskim. Polewa przy tym obficie dobrze schłodzonego Tokaja, w związku z czym nie rezygnujemy z nawiązania kontaktu :) Po uroczystych powitaniach wskakujemy w „cywilne” ciuchy i idziemy na spacer. Wszędzie widać pełno motocyklistów zmierzających na południe oraz ich sprzętów. Wchodzimy do jakiejś kulinarnej shitowni. Pierwsza zasada zdrowego żywienia – nigdy nie zamawiaj shita, którego nazwy nie jesteś w stanie wymówić ! :D Zarówno ja, jak i Arek idziemy po najbezpieczniejszej i najmniejszej linii oporu „– Two hamburgers please.” Seba szaleje z czymś o nazwie: szlahambaslebeszle. Kupujemy dwulitrową, plastikową butelkę miejscowego specjału za 10zl (pyszne!), którą w większej części wypijam sam i udajemy się na spoczynek. Obrany rano cel uważam za zrealizowany. Hamburgery się przyjęły – śpimy jak zabici. A Seba? Seba puszcza pawie całą noc :P

 

mototrip2012moto20124.jpg

Węgierskie hamburgery

 

mototrip2012moto20127.jpg

Z naszym Tokajskim gospodarzem na jego ogródku

 

mapaxh.jpg

Przejechane: 762km (Polska: 577km, Słowacja: 136km, Węgry: 49km),

 

Nocleg: 45-50 zł od osoby

 

Unikajcie tankowania na Słowacji (mega drogo) i raczej też na Węgrzech. Najlepiej zatankować w Polsce na granicy, a następnie w Rumunii na granicy (paliwo jest tam tańsze niż u nas).

 

M.in. o bocznych rumuńskich drogach i obrażonej Pani na stacji benzynowej w Zalau dowiecie się drodzy Czytelnicy w kolejnym odcinku.

Edytowane przez Nalewa
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Parę zdjęć z samego Tokaju o poranku oraz trochę informacji od cioci Wiki dla interesujących się winem, geografią i historią :)

 

Góra Tokaj (węg. Tokaji hegy, także Kopasz hegy) - samotna góra pochodzenia wulkanicznego w północno-wschodnich Węgrzech, stanowiąca południowy kraniec pasma Gór Tokajsko-Slańskich. Wysokość - 512 m n.p.m.

 

U podnóża góry Tokaj leży miasto Tokaj i tokajski region winiarski. Jest to miejsce, w którym Bodrog uchodzi do Cisy.

 

imag0009yq.jpg

 

imag0005mi.jpg

 

imag0004ad.jpg

 

imag0003c.jpg

 

imag0014qu.jpg

 

imag0015dtc.jpg

 

imag0018yy.jpg

 

imag0019dr.jpg

 

imag0007wxn.jpg

Mapa regionu

 

Tokajski region winiarski został oficjalnie ustanowiony w 1737. Obejmuje wschodnią część wyżyny Cserhát oraz południowe podnóże Gór Tokajsko-Slańskich, graniczące z doliną Cisy i z regionem Bodrogköz. Do tokajskiego regionu winiarskiego należą także należące od 1918 do Słowacji miejscowości Slovenské Nové Mesto (Kisújhely), Viničky (Szőlőske), Malá Tŕňa (Kistoronya) i Veľká Tŕňa (Nagytoronya).

 

Historia uprawy winorośli w tokajskim regionie winiarskim liczy sobie około tysiąca lat. O wspaniałym smaku tutejszych win decydują łagodny i ciepły klimat, urodzajne wulkaniczne gleby oraz unikatowy skład pleśni w piwnicach winnych. Wśród odmian winorośli dominuje furmint, dalej hárslevelű i sárgamuskotály. Winogrona tych odmian poddaje się suszeniu na krzakach aż do formy określanej jako aszú. Z winogron tych powstają znane na całym świecie wina aszú i szamorodni. Wina tokajskie należą do najbardziej znanych win węgierskich.

Ze względu na walory przyrodnicze, architektoniczne i kulturalne oraz miejscowe tradycje winiarskie w 2002 UNESCO umieściło tokajski region winiarski na liście dziedzictwa światowego. Region w granicach uznanych przez UNESCO obejmuje 27[1] miejscowości: stolicę regionu – miasteczko Tokaj, wsie Bodrogkeresztúr, Bodrogkisfalud, Mád, Mezőzombor, Rátka, Szegi, Tarcal i Tállya – najważniejsze miejsca uprawy winogron, miasto Sátoraljaújhely z piwnicami „Ungvári Pince”, miasto Sárospatak z piwnicami „Rákóczi Pince”, wieś Hercegkút z piwnicami „Kőporosi” i „Galamboshegyi” oraz wieś Tolcsva z piwnicami „Oremus” i muzeum winiarstwa (Bormúzeum).

 

 

Tokaj (węg tokaji – z Tokaju) - białe deserowe wino węgierskie produkowane z podsuszonych winogron (cibeba) w regionie winiarskim Tokaj-Hegyalja

Wina tokajskie są znane i cenione w całej Europie już od XV wieku. W Polsce nazywano je wówczas węgrzynami. Rozróżnia się dwa główne rodzaje tokaju: szamorodni, otrzymywany z moszczu tłoczonego z niesortowanych winogron i aszú - dosładzany wybranymi podsuszonymi winogronami.

 

O znaczeniu tokaju dla węgierskiej kultury i tożsamości świadczy wzmianka o nim w węgierskim hymnie narodowym!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

piękne!!

 

eeh......no comment..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nalewa nie zapomniałeś o Nas??

 

My czekamy :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

DZIEŃ 2

 

Kolejny dzień podróży rozpoczynamy na głodnego. Wychylam puszkę Fanty, żeby rozwiać śladowe skutki konsumpcji wczorajszego wina. Kolega Seba leczy się Colą ;) Przejazd przez pozostałą część Węgier to już formalność. Tuż przed samą granicą wyprzedzając sznurek snujących się aut na podwójnej ciągłej nadziewamy się na patrol policji z suszarką - w ostatniej chwili chowamy się za ciężarówką. Kolejki na granicy nie ma, odprawa przebiega szybko i bez problemów. Tuż za rogatkami zjeżdżamy do kantoru - kurs hmmmm nie mówi nam za dużo - może nas orżnęli, ale we wszystkich kantorach jest taki sam. Z plikiem Lei w ręce zmierzam z powrotem do motocykla, kiedy nagle oblatuje mnie dwóch cyganów oferujących Iphona, Xperię, czy też inne HTC sztuki nówki bez Simlocka za jedyne 50 Ojro. Bezskutecznie próbuję dać do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany. Nie uwierzycie, ale facet zaczyna się robić agresywny (mówi po rumuńsku, niemiecku, angielsku i polsku jednocześnie - tzn. w jednym zdaniu po używa wszystkich jeżyków). Zaczyna mnie prawie wyzywać, że jestem idiotą, bo rezygnuję z TAKIEJ okazji. Nerwy mi puszczają, więc rozmowę kończy niestety klasyczne spier…aj - jak się okazuje sktecznie. W baku pusto, więc tankujemy. Na stacji spotykamy watachę Włochow na GSach, wogóle pełno wszędzie Włochów. Ten rumuński język tez taki trochę włoski.

 

mototrip2012moto201210.jpg

 

Granica Węgiersko - Rumuńska

 

Na stacji jest mega kolejka do winiet - jak dobrze, że nie musimy ich kupować :) Droga od granicy coraz gorsza - dwa pasy w kaźdą stronę i szerokie pobocze, ale asfalt powyciskany przez koła ciężarówek, trochę dziur i nierówności - nienajgorzej. Jesteśmy pod Oradeą i chcemy zatoczyć kółko, przejeżdżając koło Cluj-Napoca zmierzając w kierunku Transalpiny! Koło Cluj Napoca podobno jest jakaś fajna nowa droga z winklami - to chyba dobry powód, żeby nakręcić dodatkowe 180km :) Tutaj Garmin kolegi po raz pierwszy daje popis - prowadzi nas główną bardzo ładną drogą, z asfaltem położonym chyba tydzień wcześniej, ale nie tą którą chcieliśmy jechać - orientujemy się dopiero po 30km. "No cóż…" stwierdzamy " ta droga też prowadzi pośrednio w tym kierunku - dodatkowe 30km ;) Opony kleją się do nawierzchni, jazda jak w bajce. Składamy się z zakrętu w zakręt, ruch zerowy. Zbaczamy obejrzeć zawody dorożek, kiedy to mój bandit postanawia sobie odpocząć na miękkiej trawie i tracę lewy kierunkowskaz. Kolejny raz w życiu ratuje mnie Power tape. … Nic dziwnego, przecież to taśma, która zbudowała Amerykę :)

 

dsc08838r.jpg

 

 

dsc08839l.jpg

 

Zawody dorożek

 

mototrip2012moto201212.jpg

 

PowerTape rządzi :)

 

ruszamy dalej i na pewnym skrzyżowaniu zjeżdżamy z drogi klasy "czerwonej" na "żółtą". Westchnięcia zachwytu zaczynają się mieszać z coraz częstszymi ku..wami pod nosem. Widoki przecudne, ale asfalt czasami nawet na kilka kilometrów zaczyna ustępować miejsca kocim łbom, dziurom i uklepanej ziemi… ostrzegali mnie przed tymi słynnymi bocznymi rumuńskimi drogami, ale oczywiście człowiek jak nie sprawdzi na własnej skórze to nie uwierzy :P Bandit jest prawdziwą enduro bestią, więc bez problemu leci jak przecinak - nie ma w nim co latać bo to naked, ale kolega od wibracji prawie gubi owiewkę w swoim jajeczku. Poza tym ta nieznaczna różnica w pozycji też bardzo wpływa na komfort jazdy. Towarzysze podróży zaczynają narzekać na bolące nadgarstki itp. Ja znoszę tą przeprawę wyjątkowo dobrze. W każdej wsi na drogę wyskakują dzieci i gestami namawiają do przegazówek. Każda wieś to też szereg ławeczek z odpoczywającymi staruszkami i przechadzający się dostojni wąsaci rumuńscy chłopi z czarnymi kapelusikami. Pięknie, aż dupa mięknie. Nawierzchniowy koszmar kończy się pod miastem Zalau kilkadziesiąt kilometrów dalej. Zatrzymujemy się na stacji, żeby zatankować i coś zjeść. Podchodzę do Pani za ladą i zaczynam zamawiać gestykulując i wypowiadając pojedyncze słowa po angielsku - tak jak tłumaczy się dziecku - że prosimy o 3 schabowe z frytkami. Pani na fochu odpowiada płynną angielszczyzną, że zna ten język i pyta, czy ja umiem w nim mówić, czy znam tylko te 3 wyrazy. Myślę sobie: "ale z Ciebie burak". Nie wiem jakim, cudem, ale podświadomie założyłem że w tym kraju nie znają angielskiego. Dziwne, bo jak zawsze gdzieś jestem za granicą, to jest pierwszy język w którym staram się dogadać, a tu taka wtopa. Babka zagaduje nas potem jeszcze parę razy przy stoliku przynosząc sztućce, słerwetki, oliwę i przyprawy, żeby nam na końcu podać bardzo smaczny obiad na normalnych talerzach - na polskiej stacji nie spotkałem się z taką elegancją. Głupio mi cały czas, bo Pani za każdym razem wyrzuca z siebie kilka krytycznych zdań wobec nas: "nie wiem, co u Was w Polsce ludzie wiedzą o naszym kraju, ale to normalny kraj - jak wasz, czy każdy inny" itp. Rozumiem, że trochę dałem dupy z tym językiem, ale ewidentnie Pani ma gorszy dzień, bo nie chce nam dać spokoju. Ruszamy dalej, bo już nas to trochę zaczyna męczyć. Słoneczna pogoda ustępuje miejsca ogromnej burzowej chmurze - uciekamy przed nią skutecznie przez kolejne kilkadziesiąt kilometrów .

 

mototrip2012moto201219.jpg

 

 

Pod Cluj Napoca droga o której czytałem rzeczywiście super - nowy asfalt ciągnący się serpentyną na szczyt dużej góry, żeby po jej drugiej stronie łagodnie zejść w rozległą dolinę. Widoki śliczne, opona prawie zamknięta - nie chojraczę bo nie chcę przytrzeć sakw. Ten odcinek kończymy na początku Transalpiny w bardzo fajnej małej agroturystyce. Miejsce w nowiutkim Bungalowie dostajemy za 30zł od osoby. Do tego prysznic biorę w świerzutkiej łazience.

 

imag0027n.jpg

 

imag0026sx.jpg

 

mototrip2012moto201216.jpg

 

imag0025mr.jpg

 

dsc08844j.jpg

 

dsc08842s.jpg

 

imag0028u.jpg

 

Nazwa naszego campingu na początku Transalpiny - trzeba z niej zboczyć kilometr w prawo (jadąc z północy na południe)

 

Piwko, które pijemy wybraliśmy z lodówki na stacji kilka kilometrów wcześniej po długiej konwersacji ze sprzedawcą - w języku angielskim oczywiście ;) Idziemy spać jak najszybciej, żeby rano również jak najszybciej dosięgnąć jednego z głównych celów tej wyprawy - Transalpiny.

 

Przejechane 493km (Węgry 155km, Rumunia 338km)

 

W następnym odcinku opiszę trochę doznań związanych z tradycyjną rumuńską kuchnią ;) i wrażeniami z dachu karpat.

Edytowane przez Nalewa
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

pięknie się ogląda i czyta :)

 

czekamy na następne odcinki :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

helołłłłłłłłłłłłłł czekamy na dalszy ciąg!!!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Prawdziwe trudności życiowe mnie spotkały koleżanki i koledzy, przepraszam. Nadgonię w najbliższy weekend :) jeżeli ktoś będzie chciał to jeszcze czytać :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spoko pomału traciłem nadzieje na cd ale widzę żyjesz . Czekam , obserwuje czytam i podziwiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Share

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając ze strony akceptujesz regulamin oraz politykę prywatności.Regulamin Polityka prywatnościUmieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.