Skocz do zawartości

Bałkany Wrzesień 2012


Gość Aleksandra Ka
 Share

Rekomendowane odpowiedzi

Co prawda jest już jeden opis wyprawy w te strony napisany przez hulit1 , ale chciałam dorzucić swoje trzy grosze ;). Relacja w formie filmików, tekst, którego autorem jest Monika pochodzi z naszej strony.

Tak więc oficjalnie zaczęło w nocy 31 sierpnia, nieoficjalnie wiele miesięcy wcześniej. Przyjechaliśmy ponad 6000 km, przekraczając granice 16 państw. Mimo małej ilości czasu chcieliśmy zobaczyć tyle na ile było to możliwe. A było tak..

 

 

Dzień 1, Żory – Selimbar (Rumunia) 1080km

 

Po kilku miesiącach spędzonych na przygotowaniach, planowaniu trasy, serwisie motocykli przed podróżą i sporządzaniu listy niezbędnych nam rzeczy, nadchodzi długo oczekiwany dzień wyjazdu.

Postanawiamy wyjechać około północy, żeby w Rumunii znaleźć się jeszcze za dnia. Komitet pożegnalny złożony z naszej rodziny i przyjaciół gromadzi się przed godziną 1.00. Zdenerwowani i podekscytowani, ze łzą kręcącą się w oku wyruszamy w drogę. Pogoda nas nie rozpieszcza od samego początku – zaczyna padać deszcz – więc od razu wskakujemy w kondony przeciwdeszczowe. W strugach deszczu jedziemy aż do Węgier. W okolicach Budapesztu w końcu zmienia się pogoda. Na stacji benzynowej rozbieramy się z przemoczonych ubrań i mkniemy dalej. Dojeżdżamy do granicy z Rumunią, którą po stronie węgierskiej przekraczamy bez kontroli. Po rumuńskiej stronie strażnik sprawdza nam jedynie paszporty

i pyta o cel podróży. Około godziny 19.00 dojeżdżamy do miejscowości Selimbar niedaleko Sibiu. Po osiemnastu godzinach w podróży znajdujemy bardzo przyjemny motel o klimatycznej nazwie „Dracula”. Dostajemy pokoje z łazienkami za 21euro. Zostajemy tu na najbliższe trzy noce.

 

http://www.youtube.com/watch?v=WEeRPOXqXpw

 

 

 

 

Dzień 2, Trasa Transfogarska 7C, 270km

 

Około godz. 11.00 następnego dnia po śniadaniu w motelowej restauracji wyruszamy w drogę. Dziś będziemy mieli okazję podziwiać jeden z najważniejszych punktów naszejwyprawy – Trasę Transfogarską, która przecina Góry Fogarskie – najwyższe pasmo rumuńskich Karpat. Wjeżdżamy na 7C od północy, robimy pamiątkowe zdjęcie

i mkniemy dalej nie mogąc doczekać się najciekawszego odcinka. Niedługo potem podziwiamy już spektakularne krajobrazy, serpentyny i … sznury samochodów. No tak… niedziela – weekend, Transfogarska zamienia się w pole piknikowe. Widoki robią piorunujące wrażenie, jednak ilość samochodów nie pozwala w pełni cieszyć się z samego faktu bycia w tym miejscu. Jeremy Clarkson mówiąc, że to najlepsza droga świata, ma na myśli raczej Transfogarską zamkniętą dla ruchu, jak z programu Top Gear. W najwyższym punkcie trasy zatrzymujemy się i podziwiamy biegnące w dół serpentyny, robimy pamiątkowe zdjęcia. Na szczycie znajduje się również jezioro o nazwie Balea oraz najdłuższy tunel w Rumunii (884m). Dalej zjeżdżamy na południe w kierunku Arges. Podziwiamy jezioro Vidraru oraz tamę na tym jeziorze. Na koniec pokonujemy jeszcze około 1400 schodów, aby zobaczyc ruiny zamku Vlada Ţepeş zwanego Palownikiem (od nabijania ludzi na pale). To pierwowzór postaci Draculi z XIXw. Ze szczytu - gdzie znajdują się jedynie pozostałości po zamku oraz kilka zakrwawionych manekinów - rozlega się piękny widok na okolicę. Droga powrotna wiedzie nas przez rumuńskie wioski; trafiamy na porę spędu bydła z pastwisk, trzeba bardzo uważać, żeby nie wjechać w leniwie snujące się po drogach krówki. Zmęczeni, ale usatysfakcjonowani wracamy do motelu.

 

http://www.youtube.com/watch?v=LKyOGWx00aw

 

 

 

 

Dzień 3, Transalpina 67C, 280 km

 

 

Nie tracimy czasu i następnego dnia jedziemy w kierunku trasy 67C zwanej Transalpiną. Trasa ta przecina z północy na południe góry Parag – drugie co do wielkości pasmo rumuńskich Karpat. Aż trudno uwierzyć, że początkowo Transalpina była ścieżką wykorzystywaną przez pasterzy. Dziś dzięki funduszom unijnym prawie na całej długości położono nowy równiutki asfalt. Z uśmiechem na twarzy ukrytym pod kaskiem mkniemy więc po górskich serpentynach. Miejscami trafiamy jeszcze na zmierzające ku końcowi remonty. Droga 67C przechodzi przez tamę na jeziorze Oaşa, mamy więc okazję podziwiać prawie sześciokilometrowe jezioro położone na wysokości 1255 m n.p.m. na granicy gór Şurean i Cindrel (góry Sybińskie), tuż przy północnym odcinku Transalpiny. Biegnie ona wschodnim brzegiem jeziora, z którego otwierają się ładne panoramy zarówno na jezioro, jak i połoniny gór Şurean. Zatrzymujemy się na obiad w przydrożnej knajpce. Kelner mówiący łamaną angielszczyzną wprowadza nas w błąd, mówiąc, że najwyższy punkt trasy już przejechaliśmy. Jak się okazuje już po powrocie do domu ominęliśmy najbardziej atrakcyjny odcinek – przełęcz Urdele… Niedosyt pozostaje do dziś więc już teraz planujemy ponowną wizytę w Rumunii.

Po powrocie do naszego motelu zaczynamy pakowanie, bo nazajutrz czeka nas kilkaset kilometrów do Bułgarii.

 

http://www.youtube.com/watch?v=S9nHtzTDuco

 

 

 

Dzień 4, Selimbar (Rumunia) – Balchik (Bułgaria) 620 km

 

Około godziny 8.00 po śniadaniu złożonym z konserw i zupek chińskich wyruszamy w dalszą drogę. Z początku kilometry upływają w miarę szybko. Dużo czasu nadrabiamy na autostradzie A1 w kierunku Bukaresztu. Niestety obwodnica Bukaresztu okazuje się totalną porażką. Jednopasmowa, zakorkowana tirami droga i żar lejący się z nieba – mamy dość. W końcu docieramy do A4 i A2. Granica rumuńsko – bułgarska w miejscowości Negru Voda świeci pustkami i nie ma na niej jakiejkolwiek kontroli. Znudzony bułgarski strażnik macha tylko ręką żeby jechać dalej. W przygranicznym kantorze wymieniamy euro na lewy. Najpierw musimy oczywiście odszukać osobę, która go obsługuje, co zajmuje nam trochę czasu.

Od granicy do miejscowości Balchik droga biegnie praktycznie cały czas przez pola. W Internecie znaleźliśmy informację o człowieku, który wynajmuje swój dom polskim turystom a poza sezonem letnim mieszka w Polsce. Około godziny 19.00 z małą pomocą mapy docieramy do celu – GPS zawodzi. Właściciel wita nas i zaczyna rozmowę w języku polskim – miło po kilku dniach pobytu poza krajem usłyszeć ojczysty język. Dostajemy do dyspozycji całe piętro domu z łazienką i kuchnią. Płacimy jedynie 8 euro za osobę. Bierzemy szybki prysznic i właściciel zawozi nas do swojej restauracji położonej nad samym brzegiem Morza Czarnego. Spędzamy miły wieczór próbując regionalnych potraw, bułgarskiego piwa, a myślami jesteśmy już gdzieś daleko z stąd.

 

http://www.youtube.com/watch?v=hRo0ICsf68g

 

 

 

 

Dzień 5, Balchik (Bułgaria) odpoczynek

 

Dziś jeden z dwóch dni z całego wyjazdu przeznaczonych tylko na odpoczynek. Korzystamy więc z okazji i zażywamy kąpieli – zarówno morskich jak i słonecznych. Próbujemy takich potraw jak: iglice, kalmary, nadziewane ryżem małże, popijamy je bułgarskimi trunkami. Balchik o tej porze roku świeci już pustkami, nie ma tłoku na plażach ani w restauracjach, pomimo że wrześniowa temperatura dochodzi do 30°C.

 

http://www.youtube.com/watch?v=OyOa0uy_DTI

 

 

 

Dzień 6, Balchik (Bułgaria) – Istambuł (Turcja), 520 km

 

Żegnamy się z właścicielem domu i wyruszamy w dalszą podróż w nieznane.

 

Między Bułgarią a Turcją działają dwa drogowe przejścia graniczne. Jednym z nich jest Kapitan-Andreevo, które łączy się z obleganym posterunkiem w Kapikule po tureckiej stronie. Drugie przejście działa w Malko Târnovo tj. 92 km na południe od Burgasu. Po długiej dyskusji postanawiamy kierować się na to drugie przejście drogą E87, która na naszej mapie zaznaczona jest cieniutką kreską.

Zamieszanie zaczyna się już na przejściu granicznym. W przygranicznej budce kupujemy kartę KGS, która później umożliwia nam poruszanie się po tureckich autostradach oraz przejazd przez cieśninę Bosfor.

Kontrola paszportowa, zakup wizy dla obywateli Unii Europejskiej itd., czyli ogólnie chodzenie od jednego okienka do drugiego w celu zdobycia różnorakich pieczątek. Nasza dezorientacja być może wynika z tego, że po otwarciu granic przed kilkoma laty odwykliśmy już od kolejek i kontroli.

Nasze obawy co do cienkiej kreski na mapie okazują się na szczęście bezzasadne – droga za granicą ma nowiusieńką nawierzchnię i mkniemy nią jak po stole.

Za granicą zatrzymujemy się na pierwszy w tym dniu ciepły posiłek w przydrożnej restauracji. Pierwszy raz od wyjazdu odczuwamy, że znaleźliśmy się już daleko – odmienność kulturowa sprawia, że zaczynamy czuć się niepewnie i nieswojo.

W restauracji przebywają praktycznie sami mężczyźni. Zamawiamy kilka specjałów tureckiej kuchni (uważanej jakby nie było za jedną z najlepszych na świecie). W serwowanych daniach przeważa jagnięcina, do której używa się dużo przypraw, dodających charakterystycznego smaku i zapachu. Ceny za obiad są już wyższe niż w poprzednich odwiedzonych przez nas krajach, ale dopiero ceny paliwa powalają nas z nóg – 9 zł za litr. Na dodatek okazuje się, że rachunek z kasy za paliwo jest niezbędny dla pana obsługującego dystrybutor, więc nie mamy wyboru – grzebiemy w koszu na śmieci, albo płacimy raz jeszcze…

Po przejechaniu 280 kilometrów od granicy dojeżdżamy do Istambułu. Z daleka wyłaniają się sznury samochodów, ogromne wieżowce i minarety meczetów. Za chwilę znajdziemy się w miejskiej dżungli – chaos na drogach i korki ciągnące się w nieskończoność. Mamy problem z temperaturą silnika, momentami dochodzi do 128°C. Przejechanie odcinka 20 km zajmuje nam kilka dobrych godzin. Zielone światło na skrzyżowaniu jakby z przekorą chciało powiedzieć – „I tak nigdzie nie pojedziesz!”. Wydostajemy się z korków i przemierzamy wąskie uliczki w poszukiwaniu noclegu. Na jednokierunkowych drogach wystają z ziemi kolce – jakby komuś zachciało się jechać pod prąd. Nigdzie nie ma wolnych miejsc, zrezygnowane koczujemy pod motocyklami a chłopcy szukają dalej. W jednym z hosteli proponują im pokój sześcioosobowy razem z grubym złowrogo patrzącym na nich Turkiem; chłopcy czym prędzej stamtąd zmykają. Z oddali słyszymy muzułmańskie nawoływanie do modlitwy. Przed oczami mamy najgorsze wizje, bo robi się już późno, a my po całym dniu w podróży, zmęczeni i głodni, w obcym egzotycznym dla nas kraju, w dalszym ciągu nie mamy gdzie spać.

 

Po bardzo długich poszukiwaniach w końcu znajdujemy bardzo przyjemny i klimatyczny hostel o tajemniczej nazwie Neverland. Motocykle zostawiamy na ulicy przed budynkiem, bo nie mamy innej możliwości. Okazuje się, że to największy hostel a raczej dom akademicki w nowym mieście. Ceny są w miarę przystępne, do tego śniadanie, Internet, kuchnia do dyspozycji. Okazuje się, że Neverland jest miejscem spotkań młodych ludzi głównie związanych ze sztuką. Ściany zdobią tu przeróżne rysunki, lampy zrobione są z wytłoczek na jajka, po pokojach biegają hotelowe koty, do kuchni schodzi się do piwnicy po okrągłych stromych schodkach. Kuchnia jest jeszcze bardziej klimatyczna, z niej przechodzi się do pomieszczenia, w którym na ogromnych poduszkach i kanapach spędzają czas młodzi ludzie, grając na instrumentach lub w gry towarzyskie. Tej nocy praktycznie w ogóle nie śpimy, bo cały czas słyszymy głos miasta – klaksony samochodów i nawoływanie do modlitwy.

 

http://www.youtube.com/watch?v=FOLo1scSUys

 

 

 

Dzień 7, Istambuł

 

Hostelowe śniadanie w formie szwedzkiego stołu mile nas zaskakuje, spędzamy około godziny, próbując wszystkich specjałów. Każdy po sobie zmywa naczynia. Pakujemy nasze rzeczy i zostawiamy wszystko obok rejestracji hostelu – musimy zwolnic pokój, a chcemy jeszcze zwiedzić miasto. Do dziś zachodzimy w głowę dlaczego zostawiliśmy nasz cały „dobytek” w miejscu ogólnodostępnym, gdzie przewijało się mnóstwo obcych ludzi. To miejsce chyba budziło w nas takie zaufanie, jakiego nie doświadczamy nawet we własnym kraju.

 

Wędrówka po mieście robi na nas ogromne wrażenie. Niesamowite są przede wszystkim meczety wznoszące się ponad wszystkimi

zabudowaniami. Przechodzimy przez zatłoczony bazar gdzie kupujemy kilka pamiątek – w tym obowiązkowo do kolekcji magnes na lodówkę. Następnie udajemy się w kierunku Meczetu Sulejmana, który jest drugim co do wielkości zaraz po Błękitnym Meczecie meczetem w mieście. Ta świątynia muzułmańska została wybudowana na jednym z siedmiu wzgórz Stambułu w obrębie murów miejskich. Aby wejść do środka zdejmujemy buty a włosy zakrywamy hidżabem. Wnętrze meczetu robi piorunujące wrażenie, podłogę wyścieła ogromny czerwony dywan a nad głowami zawieszone są potężne okrągłe żyrandole. Podobno pomiędzy wiszącymi lampami zawieszono strusie jaja mające odstraszać pająki. Powierzchnia Meczetu Sulejmana ma 4500m2 i może pomieścić 5000 osób.

Wąskimi zatłoczonymi uliczkami udajemy się w kierunku Meczetu Sultan Ahmed czyli słynnego Błękitnego Meczetu, który znajduje się naprzeciw Hagi Sofii. Wchodzimy bramą główną na dziedziniec meczetu. Jest on otoczony zabudowaniami medresy - teologicznej szkoły muzułmańskiej. Na środku dziedzińca stoi fontanna ablucyjna, w której muzułmanie myją się przed wejściem do meczetu. Do wnętrza świątyni nie udaje nam się wejść ponieważ trafiamy na czas modlitwy, wtedy meczet jest zamykany dla turystów.

 

Robimy sobie krótką przerwę w zwiedzaniu i udajemy się do pobliskiej kawiarenki na turecką herbatę. Po chwili wytchnienia ustawiamy się w kolejce do zwiedzania Hagi Sofii. Wstęp kosztuje 50 zł od osoby, nie żałujemy jednak, bo za chwilę będziemy mieli okazję podziwiać najwspanialszy obiekt architektury pierwszego tysiąclecia naszej ery. Hagia Sofia zwana również Wielkim Kościołem lub Kościołem Mądrości Bożej to monumentalna świątynia bizantyjska, niegdyś miejsce modłów i koronacji cesarzy. Po zdobyciu Konstantynopola w XV w. przez Turków została zamieniona na meczet. Dziś budynek ten jest przemianowany na muzeum, które odwiedzają turyści z całego świata. Wewnątrz zachowały się mozaiki, które ukryte pod warstwą gipsu zostały odnalezione po przekształceniu budynku na muzeum. Oglądamy również liczne mauzolea otaczające budowlę, dobudowane po przekształceniu kościoła w meczet.

Zmęczeni zwiedzaniem, zasiadamy przed przepiękną fontanną w pobliżu Hagi Sophii i zaspokajamy głód racząc się tureckim kebabem i rozkoszujemy się klimatem tego miejsca.

Po przejściu kilkunastu kilometrów wokół miasta wracamy do hostelu, pakujemy motocykle; jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i ruszamy na podbój Azji. Znów pokonujemy gigantyczne korki na ulicach, w końcu dostajemy się Mostem Mehmeda Zdobywcy do części azjatyckiej Stambułu. Jest to jeden z dwóch mostów zbudowanych nad Cieśniną Bosfor. Tu przydaje nam się karta KGS kupiona na granicy. Cześć azjatycka miasta praktycznie niczym nie różni się od części europejskiej. Może jedynie naszą świadomością, że znajdujemy się już na innym kontynencie. W Azji zamawiamy więc kolację i czekamy aż ruch nieco zmaleje, żeby wydostać się jeszcze dziś poza Istambuł. Po przejechaniu jakichś 200 km znajdujemy nocleg w nowo wybudowanym hotelu. Doba hotelowa to jedyne 13 euro za osobę. Właściciel Pan „No Problem” – jak go nazwaliśmy - od samego początku spełnia nasze wszystkie zachcianki. Może dlatego, że to jedyne wyrażenie jakie znał po angielsku, za to bardzo dobrze posługiwał się językiem migowym...Pan No problem więc nawet zaprowadza chłopaków do sklepu, ale uznaje, że należy mu się za to piwo. No Problem.

 

http://www.youtube.com/watch?v=ui_6DTbXkyk

 

 

 

Dzień 8, Turcja – Grecja, 480 km

 

Następnego dnia żegnamy pana No Problem, pakujemy kufry i żegnamy się tym samym z Turcją. Szkoda – nabieramy sentymentu do tego miejsca. Droga upływa nam w miarę szybko, przed zmrokiem jesteśmy już na miejscu. Rezygnujemy z noclegu w Salonikach – to duża miejscowość, wolimy chyba jednak spokój po przeżyciach w miejskiej dżungli Stambułu. Zatrzymujemy się w małej rybackiej miejscowości pod Salonikami – z noclegiem nie mamy żadnego problemu – w końcu jest już po sezonie. Od razu idziemy na plażę – mamy jeszcze zamiar wykapać się w Morzu Egejskim.

Wokół cisza, spokój i żadnych turystów. Cała plaża dla nas, no może prócz kilku zabłąkanych, ale za to bardzo przyjaznych piesków biegających między nami. Bardzo miło spędzamy wieczór, relaksujemy się po dwóch dniach spędzonych w tłoku i hałasie. Na kolację udajemy się do jednej z pobliskich restauracji, zamawiamy na początek oczywiście sałatkę grecką i smażone cukinie z tzatzikami. Pycha! Danie główne to świeżutkie ryby morskie. Mamy również okazję porozmawiać z rodowitą Greczynką, córką właścicieli restauracji. Opowiada nam o sytuacji politycznej i społecznej w Grecji przez pryzmat swojego życia. W dobrych nastrojach wracamy do pokoju.

 

http://www.youtube.com/watch?v=dHW_pKClcCI

 

 

 

Dzień 9, Grecja – Albania – Czarnogóra, 600 km

 

Droga przez Grecję upływa bardzo szybko, niestety jest bardzo monotonna (pomijając jednego szaleńca jadącego pod prąd autostradą w naszym kierunku). Największym pozytywnym zaskoczeniem natomiast jest dla nas Albania. Widoki, które rozpościerają się przed naszymi oczyma nie pozwalają po prostu jechać dalej bez zatrzymywania się. Bardzo żałujemy, że nie zaplanowaliśmy w tym kraju ani jednego noclegu. Zatrzymujemy się nad Jeziorem Ochrydzkim, położonym na terytorium Albanii i Macedonii. Jest to najstarsze jezioro w Europie i najgłębsze na Bałkanach. W przydrożnej kafejce zamawiamy kawę i podładowujemy baterię z aparatu. Nie jesteśmy w stanie nacieszyć się pięknym widokiem na jezioro, w którym woda jest czysta jak kryształ. Nad brzegiem jeziora stoi jeden z około 600 tysięcy bunkrów, które miały chronić Albanię przed inwazją radziecką. Jest to element charakterystyczny pejzażu albańskiego. W Albanii wszechobecne są również śmieci. Brud i syf zdaje się być społecznie zaakceptowanym elementem krajobrazu. Nasza podróż staje się coraz bardziej męcząca z uwagi na panujące warunki atmosferyczne – bezchmurne niebo i 39 stopni. Upał daje nam się we znaki, jednak widoki, które rozpościerają się przed naszymi oczyma rekompensują wszystko. Pokonujemy górskie przełęcze i serpentyny nie mogąc nadziwić się jak tu pięknie. Przejeżdżamy przez stolicę Albanii – Tiranę.

Okazuje się być ona skupiskiem czteropiętrowych brzydkich bloków mieszkalnych, rozkopanych ulic i ogólnym zamieszaniem – kierowcy w ogóle nie stosują się do przepisów ruchu drogowego. (Jesteśmy chyba jedynymi uczestnikami ruchu, którzy stoją na czerwonym świetle). Główna droga przez miasto nagle kończy się w jego środku. Miejscowy kierowca widząc chyba naszą dezorientację każe nam jechać za sobą drogą niczym szlak górski, dzięki czemu summa summarum wydostajemy się z tego całego drogowego zamieszania.

Do granicy z Czarnogórą docieramy wieczorem. Wiedzie do niej wąska i nieoświetlona dróżka. Postanawiamy poszukać noclegu w miejscowości Bar, gdyż dalej nie jesteśmy już w stanie pojechać. Nie tak łatwo jest jednak znaleźć tu wolny pokój. Nowa cześć miasta funkcjonuje stosunkowo niedawno, więc zaplecze turystyczne nie jest tu zbyt rozwinięte. W końcu udaje nam się znaleźć hotel z bardzo dobrymi warunkami za 23 euro za osobę. Miejsce to zostaje więc naszą bazą wypadową na kolejne trzy dni.

 

http://www.youtube.com/watch?v=f9ucevqz9jc

 

 

 

Dzień 10, Bar (Czarnogóra)

 

Choć cały dzień odpoczywamy nad Morzem Adriatyckim, wieczorem okazuje się, że wszyscy jesteśmy zmęczeni. Pogoda jest dobra, chociaż nie sprzyja zbytnio kąpielom słonecznym. Poza tym plaże są kamieniste i nieprzyjemnie wchodzi się do wody bez odpowiedniego obuwia. Mimo tego spędzamy bardzo miło dzień i ładujemy akumulatory na kolejne.

 

http://www.youtube.com/watch?v=Y7dS3xkdz0A

 

 

 

Dzień 11, Jezioro Szkoderskie

 

Jezioro Szkoderskie jest największym jeziorem na Półwyspie Bałkańskim leżącym na terytorium Albanii i Czarnogóry. Jedziemy z miejscowości Bar w kierunku Ostros, następnie Virpazar.

Droga jest kręta i bardzo niebezpieczna, ale warto ją przebyć ze względu na przepiękną panoramę jeziora, która widoczna jest po przekroczeniu gór Rumja. Na wąskich dróżkach spotykamy rodzinę osiołków i pasące się na zboczach górskich kozy. Widoki zapierają dech w piersiach. Co chwilę zatrzymujemy się żeby zrobić zdjęcie.

Linia brzegowa jeziora jest bardzo urozmaicona, z górskiej drogi mamy widok na liczne wysepki, zatoczki i skały wystające z jego dna.

Na niektórych wysepkach są pozostałości po dawnych klasztorach i cerkwiach. Znaczną cześć jeziora po stronie czarnogórskiej obejmuje Park Narodowy Jeziora Szkoderskiego. Kilkakrotnie zatrzymujemy się w oznakowanych punktach obserwacyjnych tzw. „Vidikowac", żeby zobaczyć co mają do zaoferowania.

Zatrzymujemy się też w przydrożnej górskiej chatyńce, żeby zakupic na wieczór czarnogórskie wino domowej roboty. (Jak się później okazało – smakowało na więcej!)

Tego dnia mamy okazję przejechać podobno jedną z najpiękniejszych dróg widokowych w Europie – nie możemy więc jej ominąć!. Prowadzi ona z Cetinje – historycznej stolicy Czarnogóry do Kotoru, położonego tuż przy Zatoce Kotorskiej. Podobno najpiękniejsze widoki są tu do południa, kiedy góry nie zacieniają zatoki. My jedziemy z góry do dołu późnym popołudniem, kiedy słońce jest już coraz bliżej horyzontu.

Droga ma kilkadziesiąt zakrętów, każdy z nich oznakowany jest numerem i „zabezpieczony" betonowymi słupkami. Na każdym z nich zatrzymujemy się, żeby podziwiać widok na Adriatyk i Zatokę Kotorską. Na tej trasie spotykamy parę młodych ludzi z Polski, a jakby tego było mało – z naszego miasta. Zatrzymujemy się na chwilę, robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej, żeby za chwilę zostać zatrzymanym do kontroli drogowej przez czarnogórską policję... Na szczęście to tylko rutynowa kontrola, więc po kilku minutach możemy jechać dalej.

Wracamy już do Baru, chcemy jeszcze na koniec zobaczyć Stary Bar. Znajduje się tam jedno z najlepiej zachowanych miast warownych z VI w. (pomimo trzęsienia ziemi w 1979 roku, wskutek którego miasto bardzo ucierpiało). Udaje nam się chociaż poczuć klimat tego miejsca, wąskie uliczki, majestatyczne mury miejskie, brak komercjalizacji i turystyki. Jemy kolację w klimatycznej restauracji i pełni wrażeń wracamy do hotelu. Uwieńczeniem dnia jest degustacja swojskiego wina na tarasie hotelu.

 

http://www.youtube.com/watch?v=F3EsAQarGY4

 

 

 

Dzień 12, Bar – Żabljak, 200km

 

Z Baru kierujemy się w stronę Podgoricy. Jedziemy wzdłuż rzeki Morača (droga nr E65/E80). Między górami, których wysokość dochodzi do 2 tys. m n.p.m., biegnie kanion długości 45 kilometrów. Przed miejscowością Mojkowač zatrzymujemy się na kawę i obiad.

 

Na obiad czekamy dobrą godzinę, po czym okazuje się, że porcje są tak duże, że jedną najedlibyśmy się wszyscy. Zabieramy więc resztę jedzenia na wynos.

 

Wjeżdżamy do Parku Narodowego Durmitor. Po chwili spotykamy na drodze dzikie konie. Wiemy już, że na terenie parku należy zachować najwyższą ostrożność.

 

Jedziemy najgłębszym kanionem Europy objętym ochroną UNESCO. Barwa wody jest o tej porze roku ciemnozielona. Na rzece Tarze najpopularniejszym miejscem jest most wzniesiony w XX wieku na podstawie projektu Trojanoviča jako największy taki obiekt w ówczesnej Europie. Ma on 370 m długości i 150 m odległości od koryta rzeki.

 

Przejeżdżamy na drugą stronę mostu, chcemy zobaczyć jeden z tutejszych monastyrów, niestety droga do niego okazuje się na tyle zła, że rezygnujemy. Zmierzamy do miejscowości Żabljak, gdzie zostaniemy na noc. Jest to najwyżej położona miejscowośc w byłej Jugosławii, przez co temperatura powietrza bardzo mocno spadła. (W co niedowierzaliśmy oglądając prognozę pogody w Barze –Żabljak 6°C). Znajdujemy nocleg u Bacy, jednakże najpierw musimy uporać się z przebitą oponą w motocyklu Marka.

Baca okazuje się być bardzo pomocnym człowiekiem – pakuje oponę do swojego samochodu i zawozi do wulkanizatora. Kosztuje nas to jedyne 3 euro. Zatrzymujemy się w drewnianym domku letniskowym za 40 euro. Okolica jest przepiękna. Od Jeziora Czarnego dzieli nas dziesięć minut spaceru przez las. Jezioro przypomina nam polskie Morskie Oko – tyle, że bez turystów. Cisza, która panuje w tym miejscu jest wszechogarniająca, słyszymy własne oddechy – niebywałe doświadczenie w dzisiejszych czasach.

Wokół jeziora prowadzi ścieżka (3,5km), którą w połowie pokonujemy w ciemności. Nocą wracamy do domku. Noc rzeczywiście jest tak chłodna, że nagrzewamy domek grzejnikiem łazienkowym (co niewiele pomaga). W nocy porywa się straszliwy wiatr, który budzi nas trzaskając okiennicami.

 

http://www.youtube.com/watch?v=zDD9G4D7zH4

 

 

 

Dzień 13, Żabjlak – Hercegnovi

 

Droga z Żabljaka do Hercegnovi to istna masakra. Cały czas pada deszcz, na domiar złego wypłukuje ze zboczy gór ogromne kamienie, które spadają na jezdnię. Temperatura drastycznie spada, jedzie się fatalnie. Widząc znak ostrzegawczy „uwaga na spadające kamienie" jesteśmy przerażeni.

Do tego bardzo silny wiatr a nawet grad. Jesteśmy wykończeni i zrezygnowani. Docieramy w końcu do celu cali przemoczeni i zmarznięci.

Postanawiamy jeszcze udać się promem do Kotoru, żeby zobaczyć stare miasto. W 1979r. Kotor zostaje wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Otoczona zewsząd zabudowaniami starówka jest przepięknym labiryntem wąskich klimatycznych uliczek z wyślizganego kamienia i zabytkowych zabudowań. Nic dziwnego, że nie możemy się wśród nich odnaleźć. W Kotorze zastaje nas wielka ulewa, woda płynie uliczkami jak rzeka – brak tu odwodnień.

Wszyscy turyści uciekają w podskokach, kelnerzy sprzątają restauracje do środka (w Kotorze każda restauracja ma tylko sale na zewnątrz pod parasolami lub baldachimami – w środku znajdują się tylko kuchnie i zaplecza). My nie jedliśmy nic od dawna więc pytamy czy możemy zamówić jeszcze pizzę. Zostajemy w końcu zaproszeni na zaplecze restauracji i tam w kameralnej atmosferze spożywamy naszą kolację.

 

 

http://www.youtube.com/watch?v=lFz-d1fj1_g

 

 

 

Dzień 14, Hercegnovi – Rakowica ( Chorwacja)

 

Droga na Chorwację okazuje się jeszcze gorsza niż dzień wcześniej. Z powodu wiatru zostaje zamknięty odcinek autostrady, którym później jednak jedziemy. Autostradę ponownie otwarto, ale wiatr nie przestaje wiać. Jazda tą drogą to istna walka z żywiołem. Motocykli nie da się prowadzić ani utrzymać, mamy już najgorsze wizje. Przemarznięci i przemoczeni po kilkunastu godzinach zatrzymujemy się z pustymi bakami na coś ciepłego – jest już ciemno.

W restauracji nie chcą do nas podejść – chyba wyglądamy już bardzo źle. Posilamy się ciepłą zupą i herbatą. Na koniec okazuje się, że noclegi, które mieliśmy wcześniej zarezerwowane są już sprzedane komuś innemu z powodu nieporozumienia; jest noc, zimno jak cholera a my nie mamy gdzie spać. W końcu zatrzymujemy się w Rakovicy u miłego starszego pana.

Podejmujemy wspólnie decyzję o wcześniejszym powrocie do Polski (kosztem Jezior Plitwickich) z powodu złej pogody i braku suchych ubrań.

 

 

Dzień 15, Rakovica (Chorwacja) – Żory (Polska), 800km

 

Od rana suszymy suszarkami do włosów przemoczone buty i rękawice. Pakujemy kufry i wracamy do domu. Podróż przebiega bez większych niespodzianek, w dalszym ciągu jest bardzo zimno. Marzymy już o tym, żeby się ogrzać.

Wita nas cała rodzina, wszyscy szczęśliwi, że już dojechaliśmy. Nie możemy oswoić się z myślą, że to już kres naszej wyprawy. W końcu w domu. Ale co teraz? Teraz na nowo rozkładamy mapy, przeglądamy przewodniki – planujemy kolejną podróż.

 

http://www.youtube.com/watch?v=JeEEiOVsm0Q

 

Jeżeli ktoś się jeszcze zastanawia, gdzie jechać na urolp z czystym sumieniem polecam te rejony :) Naprawdę warto.

 

Mam nadzieję, że ktoś wytrwał do końca :). Pozdrawiam!

 

PS: Mamy również prośbę o polubienie naszej strony na twarzo-książce https://www.facebook...337957669644004

Dzięki!

Edytowane przez Aleksandra Ka
  • Upvote 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świetna wyprawa :) Gratulacje.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bomba i pozazdrościć

pzdr M.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zły rok mi się klepnął :) Jakby ktoś z nadzorujących mógł zmienić na 2012 w tytule byłabym wdzięczna :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sama możesz zmienić:

Edycja, po czym klikasz "Użyj pełnego edytora" :usmiech:

 

Wyprawa :wub:

Edytowane przez kolczyk_1986
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

gratuluję...

podziwiam...

zazdraszczam... :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

super sprawa ... właśnie po to są motocykle =]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bardzo dobra relacja z wyprawy, gratulacje!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Share

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając ze strony akceptujesz regulamin oraz politykę prywatności.Regulamin Polityka prywatnościUmieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.