Skocz do zawartości

Włochy 2011


kefirek
 Share

Rekomendowane odpowiedzi

Już się nie mogę doczekać relacji z wyprawy, mam nadzieje, ze rok zaliczyć jakaś większą wyprawę oczywiście z ekipa PBC :) Klucze mam nadzieje się nie przydały?

relacja się pojawi nie bój nic ;)

 

klucze przydały się dzień przed wyjazdem i świeczki ładnie się wymieniło przez co bandzior odwdzięczył się bezawaryjną pracą :)

 

Za rok jedziemy na pewno (prawda Madziu? ;) ale do tego czasu moje B6 kilka modyfikacji "pro turystycznych" musi przejść m.in. zrobienie nowej kanapy, zakup kufrów, bo co jak co ale sakwy może i fajnie wyglądają etc ale do tego typu wycieczek gdzie co parę dni musisz je przepakowywać, ściągać, zakładać to są średnio wygodne aczkolwiek jeszcze do przeżycia, szybką przelotową też znoszą dzielnie ale pojemnościowo na dwie osoby na 2 tygodnie i gdy dochodzi jeszcze do tego namiot to jest ZA MAŁO i to zdecydowanie za mało. Dlatego też 2 kuferki boczne po 40 parę litrów trzeba bedzie zakupić.

 

co jak co ale mnie po 900km chyba by tyłek odpadł :takaemotka:

hehehe no musze przyznać, żę d****o boli :D ale przynajmniej wiem że żyję ;)

Udanego wesela jutro! ! :D

hehehe dzięki, jak dożyjemy 2 w nocy to bedzie dobrze ;)

Edytowane przez kefirek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no :)

 

zajebista sprawa taki "wypadzik" ;) cieżko w kilku zdaniach streścić, ale ogólnie zajebioza. Duuuuuużo radochy i jeszcze więcej potu :D

 

Jack'owi z żoną podziękowania za okazje spróbowania frutti di mare :good: brygadzie M&M molte grazie za te całe 2 tygodnie :good:

 

P.S. Obstawiam, że padniecie na weselu po pierwszym "idziemy na jednego" :P

P.S.2. Jack, prośba o zmiane nicku Marcina z "kefirek" na "mumin" :takaemotka: sam wstydzi się o to poprosić

P.S.3. i jak będziesz miał chwile, to zarzuć zdjęciami z ośmiornicą i uszczelkami :D

 

Relacje i inne bajki pewnie za jakiś czas... trzeba się ogarnąć

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

hehe.... co do MUMINA to do prosby Wojta sie przychylam ;p to przynajmniej ksywka z historia a nie z dupci wzięta :lol:

 

biorąc prysznic wczoraj po powrocie zobaczylam na tyłku dwie czerwone pręgi od siodełka :D tak.... te dwa dni po 10 h w siodle zrobiolo swoje :D

 

wesele... hmm... moze byc ciezko ;p ale trzeba byc twardym a nie miętkim ;p

 

 

 

 

wakacje były wypasione :) obie SUZI spisały sie rewelacyjie tak samo jak obaj Panowie :* wielkie buziole

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

fajnie ze wrociliscie cali i zadowoleni.. to kiedy gdzies wyskoczymy? :)

przydalo by sie male spotkanie zebyscie na zywo opowiedzieli jak bylo na wakacjach. dlatego proponuje moze jakiegos malego grilla zrobic w tygodniu po poludniu albo zapraszam do mnie (do nory w centrum krk) na jakies male piwko (gdzies do polnocy bo niektorzy ludzie pracuja). oczywiscie zapraszam wszystkich z krakowa i okolic i kto da rade

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja chętnie się pojawię w tyg, żeby zobaczyć gdzie to nasza trójka była:)

Edytowane przez piotrekg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

planujemy w ktorys weekend zaprosic ekipe z PBC do kefirka/mumina na grilla i pokaz slajdów na rzutniku :) tak więc kto jest zainteresowany niech śledzi wątek- postaramy sie tak zgrac terminy by wiekszosci pasilo :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

przydalo by sie male spotkanie zebyscie na zywo opowiedzieli jak bylo na wakacjach.

 

to widzę że czytacie w naszych myślach ;) tak jak napisała Magda planujemy grilla u mnie. Dokładny termin to 16 wrzesień. Wojt do tego czasu powinien wyrobić się z filmikiem my wybierzemy jakieś fajne zdjecia, załatwi się projektor, prześcieradło na ścianę i będzie jak w kinie ;). Więcej szczegółów podamy wkrótce. Dodatkowo ja dziś wieczór wrzucę na zachętę kilka zdjęć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no no ładnie Wojti się składa z pełnym załadunkiem :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wszystkie zdjecia ladne a wojt to najladniej w kasku wychodzi.. :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

o, zdjęcia :)

 

no no ładnie Wojti się składa z pełnym załadunkiem :D

ale coś jest nie halo, bo dolotem tre o asfalt. Albo za bardzo IXIL jakoś odstaje albo tylni amor złapał już impotencje :mellow:

 

wszystkie zdjecia ladne a wojt to najladniej w kasku wychodzi.. :D

:fuckyou::bunny:

 

 

Dorzucam fote bez kasku od Jack'a jak wp******am ośmiorniczke :D a nie jakieś tam kanapeczki

 

p1020952ys.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

picard-face-palm.gif

JEBS :D:takaemotka:

to jest cięta riposta :P

Edytowane przez piotrekg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

to widzę że czytacie w naszych myślach ;) tak jak napisała Magda planujemy grilla u mnie. Dokładny termin to 16 wrzesień. Wojt do tego czasu powinien wyrobić się z filmikiem my wybierzemy jakieś fajne zdjecia, załatwi się projektor, prześcieradło na ścianę i będzie jak w kinie ;). Więcej szczegółów podamy wkrótce. Dodatkowo ja dziś wieczór wrzucę na zachętę kilka zdjęć.

 

 

Bald słyszałeś idziemy do kina! :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no proste, lubię poszeleścić czypsamy :takaemotka:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no proste, lubię poszeleścić czypsamy :takaemotka:

 

 

Ty idziesz ze mną do kina a ja ide na film hahahaha potem Ci opowiem :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wklejam pierwszą część relacji. Od razu ostrzegam, że mam dar do "lania wody" także się trochę rozpisałem :D No ale może komuś będzie się chciało czytać

 

WŁOCHY 2011

Pomysł i Przygotowania.

 

Pomysł na wypad do Włoch zrodził się praktycznie rok przed jego zrealizowaniem czyli w sierpniu 2010r. W maju A.D. 2010 kupiłem bandziora a że od zawsze pojęcie „turystyka motocyklowa” wywoływało rumieńce na twarzy stwierdziłem że nie ma co owijać w bawełnę tylko trzeba zwiedzić troszku świata, yyyy no na początek niech będzie Europy ;). W 2010 z różnych względów nie udało się zrealizować żadnego planu wyjazdowego a sierpniowy urlop spędziłem jeźdżąc koło komina zarażając (i co najważniejsze skutecznie ;) moją Magdę pewną nieuleczalną chorobą zwaną motocyklizmem J Wpadł mi wtedy do głowy pomysł w przyszłym roku jedziemy na moto-wczasy, moja pierwszą propozycją była dosyć oklepana Chorwacja. Magda jednak szybko nawróciła mnie na dobre tory stwierdzając: „Chorwacja? Ale to takie oklepane, pół Polski tam na wakacje jeździ, co innego Francja czy Włochy”. Na moją reakcję długo nie trzeba było czekać i padło że jedziemy do Włoch. Szybko ustaliliśmy termin że będzie to połowa sierpnia, także na jesień zeszłego roku urlopy w pracy mieliśmy zaklepane. Zaczęły się zatem przygotowania, zarówno siebie, motocykla jak i pasażerki oraz zbieranie info co gdzie i jak w tych Włoszech zobaczyć którędy jechać. W miedzyczasie na forum wylądował temat Włochy 2011. Jako iż B6 miałem ledwo nie cały sezon trzeba było mu się dokładnie przyjrzeć, co trzeba zrobić wymienić, naprawić etc. Okazało się że całkiem sporo, w okresie letnio-jesienno-zimowo-wiosennym Suzuki dostało tankbaga, stelaż wraz z topcasem Kappa K53, nowe kapcie w postaci nowinki od Pirelli czy Angele ST, nowy zestaw napędowy, sakwy Oxforda, disc locka z alarmem oraz częsci eksploatacyjne, oleje, filtry, płyny, klocki no i oczywiście regulacje J Ogólną trasę jak i najważniejsze pkt wycieczki ustaliliśmy dosyć szybko, była to oczywiście Wenecja, później wzdłuż wybrzeża poodpoczywać na plaży, San Marino, Monte Cassino, Rzym, wzdłuż kolejnego wybrzeża do Toskani i odwrót przez góry. Do naszej dwójki dołączył Wojt który początkowo bardzo ostrożnie podchodził do tematu ale im bliżej było terminu tym bardziej był przekonany że leci z nami J Planując, myśląc, co zabrać, czego nie brać czekaliśmy daty wyjazdu czyli 12 sierpnia 2011......

8-11 sierpień 2011.

Parę dni przed wyjazdem ostatnie przygotowania, Magdzie zawożę topcase żeby dziewcze mogło się spakować i mimo początkowych trudności „że jak ja mam się zmieścić na 2 tygodnie w taki mały kufer” daje dzielnie radę. Ja dopatruje się lekko skrzywionej kiery i dumam wymieniać czy nie....wydumałem że wymieniam, czytając na forum że pasuje od MZty kupuje za 40 pare zeta ETZowską kierę chcę montować a tu lipton, inny rozstaw frezów pod górną półkę, trochę wk**wiony stwierdzam, pierodlę jadę na krzywej, zwłaszcza że po głębszym zastanowieniu wychodzi że na krzywej jeździłem od zeszłego sierpnia, kiedy to zaliczyłem parkingówkę i w prowadzeniu totalnie mi to nie przeszkadza. Przypadkowo 3 dni przed wyjazdem przełączam jeszcze sobie licznik kilometrów w moto i patrzę że B6 nakręciło na koła 38000km czyli przy 36000 powinienem wymienić świece, a ja tego nie zrobiłem, szybki przegląd rynku, w Larssonie mają na miejscu, kontakt z Łukaszem600 i w środę wieczór odbieram od niego świeczki po zajefajnej cenie zniżkowej oraz pożycza mi klucze do wymiany (wielkie dzięki kolego !!). W czwartek pogoda dopisuje więc wymieniam świece z samego rana, ale oczywiście nie bez problemów, bo w S-ce jest tak mało miejsca że trzeba było trochu pokombinować żeby się do nich dostać kluczami które miałem. Później pakowanie moto, kufer od Magdy dostaje wypełniony po brzegi, ja do dwóch sakaw jako tako się mieszczę i upycham jeszcze parę konserw, menażki, widelce, kubki etc. No ale pytanie gdzie ja k**wa schowam, namiot, materac i koc. W teorii zakładałem że wszystko poleci do worka namiotowego i na kufer. Teoria stała się praktyką, ważę worek namiotowy a waga pokazuje mi ~10kg....do tego rzeczy w kufrze kolejne 6 plus waga samego kufra, czyli jesteśmy trochę przeładowani :D. No nic, montuje wszystko ekspanderami i test, jadę do Magdy „pochwalić” się naszym osiołkiem. Odjeżdzam od domu jakiś może kilometr, dwa i nagle słyszę dosyć duży huk. Myślę co jest patrze w lusterko a worek z namiotem leży na środku drogi. Moto na boczną awaryjne, krajem po zgubę, pakuje raz jeszcze wszystko na topcase i powolutku do przodu patrząc co się dzieje, i dzieje się źle worek jest za duży i za ciężki i 3 ekspandery nie są w stanie go utrzymać przez co tańczy na kufrze. Powolutku zatrzymując się co jakiś czas dojeżdżam koło 21 do Magdy. Rozkmina co i jak i telefon do Wojta z pytaniem „podtrzymujesz opcję że nam coś weźmiesz do siebie? mamy problem z namiotem i zgubiłem go kilometr to wystartowaniu”. Pada odpowiedź „jasne będziemy jutro rano walczyć żeby się popakować”. Także worek zostaje u Magdy a ja szybciutko wracam do domu bo za 10 godzin wyjazd..........

 

12 sierpnia 2011 – wyjazd (Kraków – Wiedeń ~500km)

Rano pobudka, śniadanko, pakowanie prowiantu i innych gadżetów do tankbaga i wyjazd. Do Magdy byłem umówiony na 8:30. Z Wojtem na ~10 w Kryspinowie. Dodatkowo z mojego domu tata z mamą jadą puszką, żeby zabrać namiot do Kryspinowa gdzie będziemy się przepakowywać. Dojeżdżamy troszkę spóźnieni na miejsce gdzie Wojt już na nas czeka. Z bagażnika ojciec wyciąga worek namiotowy no i Wojt stwierdza że jest „troszkę” duży :D ale szybka rozkmina i upycha się osobno poszczególne rzeczy w Wojta kufry i rollbag. (Wojt jechał w pojedynkę a przestrzeń bagażową miał większą niż my we dwoje J hehehe). Zapakowani z „ostatnim namaszczeniem” :D od rodziców wyruszamy na podbój słonecznej (jak się później okazało aż za bardzo ;) Italii. Do Wiednia droga dosyć prosta, z Kryspinowa wylatujemy na płatną A4 gdzie dzięki bloczkom autostradowym płatność idzie nam sprawnie i przed siebie. Prowadzę ja i tak zostaje do końca wyjazdu ;) ale w sumie mi to nie przeszkadza, bo samochodowy TomTom przyczepiony pod przednią szybkę prowadzi pewnie, no prawie ;) ale to w późniejszej części relacji ;). Lecimy wg TomToma i za bramkami nie odbijamy na S1 na Cieszyn tylko myślę polecimy na Rybnik tą nową A1. Niestety był to błąd bo w Rybniku był remont jakieś drogi i musimy jechać objazdem przez centrum które całe zakorkowane, przeciskać się zbytnio nie ma jak, bo moto z sakwami szerokie jak autobus, więc gotujemy się w korku, Wojt w końcu nie wytrzymuje i przelatuje chodnikiem do skrzyżowania po czym czeka na nas w cieniu. Po zjeździe z A1 Magda szturcha mnie jeszcze w ramię i mówi „jest problem” ja od razu tysiąc pińcet myśli na sekundę co jest, a ona stwierdza, że ją bolą plecy od kufra. (celem wyjaśnienia powiem tylko że na tydzień przed wyjazdem ma luba zaopatrzyła się w zajefajną skórę od Suomy jednak ochraniacz na plecy jest dosyć kiepski w porównaniu do dawnego texa Rainersa i nie amortyzował tak uderzeń o kufer). Chwila zastanowienia się i pod ekspandery które zostały przyczepione do kufra „w razie czego” lądują poduszki do szyb kupione na BP, co problem rozwiązuje. Lecimy dalej z myślą że przed granicą się zatankujemy aby przez Czechy przelecieć bez wydawania kasy (nikomu z nas nie chciało się kupować koron a przewalutowania na karcie też do korzystnych nie należą). I tak jedziemy jedziemy do granicy 20km, 10, 5, 1 widać już most graniczny na rzece a tu stacji brak.......przejeżdżamy granicę no i po czeskiej stronie jest Shell zatrzymujemy się i chcąc nie chcąc trzeba zatankować. Po tankowaniu krótki odpoczynek, spotkamy tam także grupkę polskich motocyklistów którzy lecą na tor do Brna. Po odpoczynku ruszamy w stronę Brna, odjeżdżamy jakieś może 50km od stacji i pojawiają się deszczowe chmury i widać że gdzieś tam leje, raz z prawej raz z lewej, do nas dolatują jakieś tam pojedyncze krople. Przyspieszamy troszku tempo, z bardzo lajtowych 120 w okolice 140. Tak udaje nam się uciec przed deszczem i dojechać do Brna, gdzie odbijamy na Wiedeń. Za Brnem krótki postój na rozprostowanie kości i kierunek Austria. Dolatujemy do granicy gdzie po austriackiej stronie się tankujemy i kupujemy winietki. Niestety nie mają 2 miesięcznej tylko roczne i 10 dniowe, także bierzemy 10 dniówki. Co ciekawe na Shellu w Czechach po raz pierwszy tankuje na bocznej stopce, i był to mój także ostatni raz, wchodzi o dużo mniej paliwa aniżeli gdy moto jest pionowo, Wojt początkowo nie bardzo w to wierzy ale po paru tankowaniach siedząc na maszynie przekonuje się iż miałem rację. Po postoju lecimy bez przygód do Wiednia, gdzie mamy zarezerwowany hotel. Zrzucamy graty i wieczór idziemy na wiedeńską starówkę, spacerujemy chwilę po czym widać że ze strony z której przyszliśmy n*******la piorunami i idzie burza. Zarządzamy odwrót rozkminiajac powrót taryfę. Zagaduje do jednego taryfiarza i mówi że do naszego hotelu do 10-15 euro za auto się wyrobi. Korzystamy z okazji, aby nas nie zlało w pierwszy dzień wakacji zwłaszcza że kolejny dzień będzie przejazd do Wenecji.

 

*nawiązując jeszcze do wniosku Wojta i Kierowniczki o zmianę mojego nicka na „mumin”. Wyjaśnię skąd się to wzieło spacerując po starówce, było kilka miejsc szczelnie otoczonych grupką gapiów. Ja jako najwyższy stwierdziłem zobacze co tam się dzieje, popatrzyłem, wracam i mówię że jakieś tam „muminy” się produkują. Oczywiście zamiast „mumina” miałem powiedzieć „mim” ale jakoś się przejęzyczyłem. No i tak wyszło J ale czy nicka zmienię nie wiem, pomyślę :P

 

13 sierpień (Wiedeń – Favaro Vento - okolice Wenecji - ~600km)

Noc w hotelu mija spokojnie, wstajemy rano, szybkie pakowanie, śniadanko w międzyczasie wychodzę nasmarować łańcuch i czuję na skórze delikatne krople deszczu i ogólne zimno na zewnątrz. Wychodząc z założenia że nie ma na co czekać, zakładamy bagaże na sprzęty i w chwili kiedy jesteśmy gotowi zaczyna padać deszcz....stwierdzamy szybko że to przejdzie zwłaszcza że w kierunku którym teoretycznie powinniśmy jechać niebo daje nadzieje że nie będzie padać. Zatrzymujemy się po drodze tylko w jakimś markecie, Magda z Wojtem idą na zakupy a ja zakładam mimo wszystko pokrowce na sakwy, znaczy sakwę bo do prawej mam przypiętą rolkę z kocem i nie ma jak tego objąć. Ruszamy dalej i niestety pogoda zaczyna się pogarszać, zaczyna coraz bardziej padać i nic nie wskazuje na to że się poprawi. Szybka decyzja, wskakujemy w nasze piękne „kondomy” made in Castorama :D Ja dopinam drugi pokrowiec a rolka z kocem ląduje pod ekspanderami na topcase. Tak wyposażeni ruszamy w kierunku Grazu. Deszcz towarzyszy nam przez jakąś godzinę mimo to lecimy dosyć żwawo ~130km/h co powoduje rozerwanie szwu na jednym pokrowcu oxforda, co później naprawiam powertapem.. Wycieraczka wszyta w palec wskazujący Heldów Sensato spisuje się znakomicie a i same rękawice także nie puszczają wody. Po godzinie deszcz ustaje, dolatujemy do Grazu gdzie tankowanie, ściągamy przeciwdeszczówki i krótki relaks na trawce przy przystanku autobusowym. Odjeżdżamy ze stacji i dosłownie może za 5 minut moim oczom ukazuje się potężna deszczowa chmura i czym jesteśmy bliżej widać potężne smugi deszczu, na samą myśl że znowu mam się ubierać w kondoma szlag mnie trafia, na szczęście gubimy ją za którymś tunelem i zaczyna się ładna przyjemna pogoda. Autostrada w stronę Grazu i dalej na Klagenfurt i Villach zajebioza, super szybkie winkle, dobry asfalt, tunele i jeszcze raz tunele.

Przed Villach robimy sobie godzinny relaks wygrzewając się w słońcu, robi się powoli bardzo ciepło więc ściągamy termo, polary etc. W dobrych nastrojach ruszamy dalej, niestety znowu po 5 minutach od parkingu zaczynają pojawiać się ciemne chmury i tym razem wiem że nie uda mu się uciec. Widząc znaki że do CPNu jest 7km podkręcam tempo >160 i ogień, niestety brakło jakichś 2 km i zaczął się deszcz, na szczęście nie zmoczył nas jakoś strasznie. Wojt wskakuje w pełnego kondoma ja z Magdą zakładamy tylko górę, zwłaszcza że na horyzoncie pojawia się słońce. Tankowanie i po kilku km witają nas znaki ITALIA J niestety przez tą paskudną pogodę nawet nie chce mi się zatrzymywać na pamiątkowe foto. Decydujemy wcześniej że do Wenecji lecimy autostradą także bierzemy bileciki i przed siebie. Do wysokości Udine jedzie się przyjemnie pomiędzy górami, tunelami i w przyjemnej temperaturze. Później jest jedna wielka nuda i powoli zaczynamy odczuwać włoskie upalne temperatury które będą nam towarzyszyć aż do wjazdu w Dolomity czyli praktycznie do końca wycieczki. Z autostrady zjeżdzamy na Mestre i za wskazówkami GPSa zmierzamy do hotelu. Praktycznie u celu na światłach Wojtowi gaśnie motor, mały nerw ale okazuje się że to tylko rezerwa i trzeba kranik przekręcić J co prawda potem moto nie chciało zagadać, ale zanim się zmieniło na zielone Wojt był gotowy do drogi. Wojt odprowadza nas do hotelu, po czym odjeżdża w kierunku swojego. Umawiamy się na wieczór, że podjedziemy zobaczyć kawałek Wenecji a także znajdziemy sobie jakieś fajne miejsce na moto na dzień następny. Bo oczywiście te duże parkingi po 25 czy 20 ojro za dobę od razu zostały skreślone J My z Magdą zamieniamy się w „rasowych” Włochów i na totalną zdrapkę lecimy po Wojta, który biedny czeka na nas w długich spodniach, butach moto i skórze, mimo początkowej niechęci z jego strony do jazdy na zdrapkę po kilku dniach dołącza do nas i latamy w krótkich spodenkach :D Przy Wenecji znajdujemy parking dla moto, jest on co prawda kawałek od kanałów wodnych ale za darmo także zostawiamy sprzęty. Mi majaczy się jeszcze tylko pewna wskazówka co do parkowania znaleziona na forum GP, aby przejechać most i jechać cały czas przed siebie aż skończy się droga i będą zaraz kanały. Będzie napis GARAGE i tam na prywatnej posesji będzie można postawić sprzęta, wracając z spaceru udaje mi się wyłapać to coś i stwierdzamy że podbijemy tu jutro. Po samej Wenecji chodzimy sobie około 2-3 godzin, jest miło chłodno przyjemnie, mało ludzi, wąskie uliczki o 22 wieczór robią niesamowite wrażenie, znajdujemy jakąś tratorrie gdzie kosztujemy po raz pierwszy włoskiej pizzy. Ogólnie reakcje są takie, że w PL jedliśmy lepsze, no i nie dali ketchupu :D hehehehe Doszliśmy w końcu „gdzieś tam” i pada hasło że wypada wracać, pytanie którędy :D mapa papierowa mówi tyle co nic, no ale od czego ma się nawigację ;). Wklepuje w TomToma adres hotelu i ten prowadzi nas dzielnie między kolejnymi uliczkami do wyjścia z tego labiryntu. Ogólnie jeśli ktoś się wybiera do Wenecji to niech papierową mapę zostawi w domu a weźmie sobie nawigację, wklepie co ma wklepać i wtedy idzie się szybko miło i przyjemnie, a TomTom prowadził nas uliczkami które wywierały potężne wrażenie (uliczka szeroka metr, maks 1,5, długa jakieś 30-40metrów, ciemno i nikogo wokół, hehehe). Wracając do hotelu i szukając sklepu trafiamy na jakiś lokalny festyn. Siedzimy trochu poczym rozjeżdżamy się do hotelów, sklepu oczywiście nie znajdując, no bo po co :P

 

14 sierpień (Wenecja - ~50km)

Umawiamy się z Wojtem że o 10 rano spotykamy się pod jego hotelem (był po drodze do Wenecji) i jedziemy na zwiedzanie. Lecimy przez most poczym kierujemy się do budynku z napisem GARAGE, szlaban jest spuszczony w środku jakieś moto stoją. Zsiadamy z motocykla i podchodzimy zobaczyć czy ktoś w środku jest w ogóle. Zrobiliśmy z dwa kroki i „parkingowy” w postaci dziadka otwiera już szlaban i pokazuje gdzie stanąć. Nie zastanawiając się długo wjeżdżamy i ustawiamy motocykle w cieniu. Dziadek podbija do nas z karteczkami, więc pada pytanie ile za to parkowanie, mówi że 5 ojro od motocykla za cały dzień. Nam to pasi, bo lepszego miejsca nie znajdziemy także ruszamy na podbój Wenecji.

Co do garażu to gdyby był ktoś zainteresowany to znajduje się on tutaj: http://maps.google.pl/maps/myplaces?hl=pl&ll=45.437291,12.318388&spn=0.000986,0.001725&sll=45.437334,12.318176&sspn=0.000498,0.000862&vpsrc=6&ctz=-120&z=19 Koleś pilnuje sprzętów, stała tam grupka bodajże Słowaków na wielkich turystycznych enduro i mieli pozostawiane, bagaże kurtki kaski. Także raczej bezpiecznie J

 

Co do samej Wenecji, miasto bardzo urokliwie, super się po nim spaceruje, wszechobecne kanały w tym potężny Grande Canal robią niesamowite wrażenie. Idziemy na plac św. Marka również podążając za wskazówkami TomToma J i śmiejemy się że wyprzedziliśmy nawet japończyków bo oni jeszcze z klasyczną mapą :P Na placu św. Marka krótki odpoczynek, foto, foto, do Bazylki św. Marka stety/niestety nie wchodzimy, tylko oglądamy z zewnątrz, później podążając za przewodnikiem National Geoogrpahic udajemy się na „spacer po Wenecji”. Znowu bładzimy po uliczkach, aż dochodzimy do Santa Maria della Salute które niestety zamknięte. Stąd nabrzeżem w potężnym upale wracamy do motocykli.

 

Po powrocie jedziemy do sklepu który namierzyliśmy rano, niestety jest już zamknięty. No cóż włosi....W miedzy czasie trzeba też zatankować. Szukamy stacji ale albo wszystko pozamykane (niedziela godzina ~16-17) albo samoobsługowe z instrukcją po włosku. Znajduje w gpsie że za 2 km ma być Shell. No to uradowani, że to koncern paliwowy to powinien mieć stacje przynajmniej taką jak w Polsce. Jakież jest nasze zdziwienie gdy Shellem okazały się dwa trochę zardzewiałe dystrybutory i oczywiście self-serivce. Nic, na czuja ryzykuję 5 euro i próbujemy tankować. Pieniądze porwało, wybieram niby pompę a tu nie działa, próbujemy kombinujemy, ni c***a. Nagle otwiera się okno obok i starsza Pani coś po włosku mówi i pokazuje palcem. Nagle pojawia się stary dziadek z którym na migi się dogadujemy i tankujemy sprzęty. Co ciekawe gdy on wykonywał operacje tankowania (wybierania pomp) działało gdy my nie chciało. ROFTL. Jedziemy na szukanie jakiegoś jedzenia. No ale nie jest to takie proste, bo albo wszystko pozamykane (przypominam niedziela okolice 17 !!!!!!!) albo otwierają od 19. Poddajemy się w końcu i czekamy w restaruacji, przy hotelu Wojta, gdzie zamawiamy pizzę którą dostajemy po pierwsze zimną, po drugie odgrzewaną a po trzecie paskudną. Były to chyba jakieś pozostałości z dnia poprzedniego, TRAGEDIA. Po tak „zacnej” kolacji żegnamy się z Wojtem i udajemy się do naszego hotelu.

 

15 sierpień (Wenecja – Rimini + San Marino ~250-300km)

Z Wojtem umawiamy się koło 8:30 (??) pod naszym hotelem skąd mamy wyruszyć w drogę do Rimini. Zapakowani ruszamy przed siebie, biorąc pod uwagę iż 15 sierpień jest to święto a z tego co udaje nam się we dowiedzieć we Włoszech obchodzi się je dosyć hucznie z góry przekreślamy znalezienie jakiejś sensownej stacji benzynowej o sklepie nie wspominając. Mimo to po przejechaniu dosłownie 10km ukazuje nam się stacja benzynowa w polskim wydaniu, czyli z kilkoma dystrybutorami, dużym sklepem i jedzeniem w środku. Po dojechaniu do dystrybutorów coś mnie ruszyło jaką benzynę tankować. Diesel ładnie opisany, potem mamy zielony pistolet SenzaPB więc to benzyna ale obok jest jakiś taki dziwny niebieski i pisze „Gasoline” (albo coś mocno podobnego). Nagle rozkmina, co wlać, pierwsza moja myśl SenzaPB to pewnie coś w stylu naszej 98 a to niebieskie zwykła 95, mała rozkmina. Obok na dystrybutorze stoi parka na motocyklu (Bandzior S-ka 1250) z Grecji i Grek leje z niebieskiego „Gasoline” i mówi że tak to benzyna, my jakoś nie do końca mu wierzymy. Podbijam do Włocha który tankuje obok pytam się po angielsku co to ta „Gasoline” mówi że on angielskiego niet, ale że Gasoline to Petrol ale że do motocykla tylko zielony pistolet. Zgłupiałem totalnie, w międzyczasie Grek traci swoją pewność a Wojt podbija na stację spytać „u źródła”. Z przodu stoją jeszcze Niemcy na endurakach typu AfricaTwin, podbijają do Greka i mówią, żeby przestał lać bo to ropa, Wojt wraca i potwierdza słowa Niemców. Widać jak Greka ogarnia totalne wk**wienie i rzuca pistoletem. Na szczęście nie odpalił sprzęta i ropy też chyba dużo nie wlał, Niemcy tłumaczą coś Grekowi i pomagają mu spuszczać paliwo. My tankujemy i odjeżdżamy w kierunku Rimini. Omijamy autostrady i jedziemy najpierw SS309 do Rawenny a potem odbijamy na SS16. Odcinek ten przejeżdżamy dosyć szybko, równa dosyć dobra i szeroka droga także pomykamy ~120 będąc tym samym jednymi z najwolniejszych motocyklistów na drodze....(tylko po jednym pasie w każdą stronę, bez pobocza). Po raz pierwszy spotykamy się z prawdziwym włoskim stylem jazdy i o ile samochodem jest on całkiem fajny, zwłaszcza dla motocyklistów (Włosi jak tylko zobaczą Cię w lusterku a w 95% Cię widzą) zjeżdżają do krawędzi robiąc Ci miejsce na wyprzedzanie, tak samo robią auta z naprzeciwka, także rewelacja). Co do stylu jazdy włoskich motocyklistów, hmm jak już napisałem wcześniej jadąc 120 na jednopasmówce z ograniczeniem 90 a w miejscowościach do 50 jesteśmy najwolniejsi....Wyprzedza nas nawet raz koleś z laską na jakimś skuterku, a geniuszem jest pewien typek którego najpierw usłyszałem, potem zobaczyłem a na końcu zrobiłem wielkie oczy co on wyprawia. W skrócie pisząc: dojeżdżając do ronda słyszę jakąś V-kę albo może i L-kę za sobą, hamuję do ronda i robię trochę miejsca po lewej, nagle obok mnie wyjąc na obrotach wpada koleś na jakimś włoskim sprzędzie na rondo, nie patrząc zbytnio na innych przelatuje na wprost przy czym na rondzie schodzi prawie na kolano w krótkich spodenkach ogólnie robię wielkie oczy na styl jego jazdy. Dalsza droga mija szybko i bezpiecznie, aczkolwiek od gęstego i energicznego wyprzedzania samochodów cierpi moja Magda, bo na tylnim siodełku lata przód tył od gwałtownych przyspieszeń i hamowań. Po krótkiej hmm reprymendzie ;) dojeżdzamy do Rimini, gdzie znajdujemy sobie camping. Lądujemy na campingu Italia za 30 parę euro za 2 osoby. Poznajemy tam pewnego Włocha który mówi że też ma motor ale nie ma z kim jeździć etc. Mimo iż chce on z nami wielce się zapoznawać stwierdzamy wszyscy w troje że on jest chyba coś nie teges i lubi pewną część od roweru także sobie go odpuszczamy ;) Po rozbiciu namiotów udajemy się na plaże, gdzie zażywamy pierwszych kąpieli w Adriatyku. Wieczorem jedziemy do oddalonego do 30 pare km San Marino. Szczyt tego malutkiego państewka robi super wrażenie, sam podjazd do góry też jest dosyć ciekawy. Tutaj pewna wskazówka dla potomnych. Jadąc do San Marino trzeba jechać na samą górę, nie przejmować się znakami kierującymi na parking etc. Jedziesz do samej góry, tam stoją policjanci, którzy na początku wydaje się że nie wpuszczają „obcych” a to jest nie prawda. Pilnują oni tylko wyjścia z jakiegoś tam zabytku i zatrzymują samochody żeby ludzie mogli swobodnie przejść. Jak nikt nie idzie puszczają wszystkich równo dalej, także można podjechać praktycznie na samą górę. Spacerując po szczycie Monte Titano ma miejsce pewna nie ciekawa sytuacja. Dziwnym zbiegiem okoliczności ginie mi nawigacja wsadzona do wewnątrz kasku....troszkę podenerwowany nie bardzo wiem o co chodzi. Magda mówi mi że stamtąd gdzie stały kaski odszedł pewien typek w różowej koszuli wielce uradowany. Długo się nie zastanawiając ruszam za nim w „pościg” doganiam typa okazuje się że jakiś „rumunopodobny” pytam czy nie znalazł nawigacji. Mówi że nie bardzo po angielsku ale że nic nie mają, jego kumpel wyciąga z kieszeni iPhona i pokazuje że tylko to ma, ten też wyciąga swój telefon i też że tylko to. Jednak zauważam że w drugiej kieszeni ma coś w stylu mojego TomToma mówie mu żeby pokazał co ma w drugiej kieszeni no i wyciąga nawigacje, wyrywam mu ją z ręki i mówię że to moja. Typek wielce nie protestując oddaje a mi spada kamień z serca. Wracając na camping szczęśliwie odnaleziony TomTom gubi drogę i prowadzi nas jakimiś bocznymi, nagle pisze że remont i objazd i tom tom jak i my gubimy się całkowicie :D a drogą którą jechaliśmy od dobrych paru minut nie ma żywej duszy. Na szczęście znajdujemy jakiś znak że do Rimini tyle a tyle i udaje się dotrzeć do celu. W rimini okazuje się jeszcze że na drogach dojazdowych do kempingu wyrosły znaki zakaz ruchu w godzinach 20:30-23:00, szukając objazdu, wkońcu podczepiamy się pod autobus który tamtędy jedzie i wyjaśnia się sytuacja. Okazuje się iż w tych godzinach główna ulica w mieście zamienia się w jeden wielki deptak, po którym ludzie chodzą środkiem, ludzi tłumy mniej więcej tyle co na Krupówkach czy Floriańskiej. Ale podpierając się nogami dojeżdzamy do kempingu. Na kempingu znowu mała rozkmina gdzie mi przepadła druga rękawica motocyklowa. Małe poszukiwanie i kurde brak, przekopuje bagaże no i brak. Rodzi się małe wk**wienie bo rękawice kupione parę tygodni przed wyjazdem kosztowały w sumie tez nie mało a tu lipa. Z nadzieją że znajdzie się przy pakowaniu pijąc winiacza idziemy w kimono.

  • Upvote 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

historia z grekiem i dieslem dobra- mieliśmy to samo :) tam jeszcze jest jakiś rzepak popularny...

ale żeś rumunowi nie przyj***ł za nawigację to grzech...

Edytowane przez mercyful
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ten gosc to typowy Włoch z urody.... Rumun? eh.. no tak.... jak kradnie to musi byc Rumun... nie mam więcej pytań

 

jak kradnie to nie dość, że rumun- to na pewno pijak! Bo każdy pijak to złodziej... i po analizie socjologicznej... :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

się czepiacie :D napisałem przecież że "rumunopodobny" :P

 

ale żeś rumunowi nie przyj***ł za nawigację to grzech...

no grzech, grzech ale ja w sumie spokojne usposobienie mam także nie zaciskałem pięści ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam

 

My tez byliśmy we Włoszech (niestety nie mam czasu dużo pisać). Planowanie to u mnie codzienność więc pier..... nie robie. Pakujemy się w piątek dokupujemy jeszcze jakieś rzeczy typu śpiwór gaz jeszcze w MM motocykle uwaga i przepraszam zakładam chyba najbardziej wieśniacką rzecz jaką można zamontować do B12,5 z owiewką mianowicie spacerówki do gumoli ( w trasie okazały się super sprawą).

 

Wyjazd do Włoch o 5.00 z Krakowa. Trasa jak zwykle Kraków Żywiec Żylina Bratysława Wiedeń Graz Klagenfurt Villach Udine Lignino. Trasę 1000km pokonujemy do 17. Niestety w Alpach ulewa nie prawdopodobna. Ale ponieważ ułańska fantazja nas ponosi jedziemy w nawałnicy. Nagle jakieś 20km za Tarvisio korek myślę sobie co jest ku... jak będziemy stali to mi coś trafi więc grzecznie omijam korek lewą stroną. Jedziemy tak ze 3km ani jedno auto z przeciwka. Dojeżdżam i już wszystko jasne wylał potok kanalizacja nie daje rady kamper w wielkim jeziorze stoi gaszę maszynę i stoimy. Za 5 minut dojechał straż po drugiej stronie jeziora na drodze stoi radiowóz. Po 10minutach stało już ze 20 motocykli za nami a wody coraz więcej. Myślę sobie Eeeeeeeeeee no bez jaj dam rade. Pale maszynę, kosa, bieg w kasku słyszę żonę co ty robisz !!!!! Spokojnie odpowiadam - Jak to co jedemyyyyyyy i tak jedziemy najpierw koło potem czuje wodę w na butach. E spoko twardo pod nami asfalt, wody jest tak ponad kostki jeździmy za kierownicy bucha para. Próbuje trochę szybciej niestety przednia owiewka nie daje rady i woda prawie wlała się na szybę odpuszczam jadę znów wolno i spoko stopy wychodzą z wody potem koła mina policjantki bezcenna.

Potem bez przygód 5 dni w Ligniano niestety żona się cieszy bo słońce plażą itd. Ale mnie już dupa nie boli a apetyt na jazdę rośnie. piątego dnia rano oświadczam że wyjazd no cóż demokracja demokracją sąd sądem ale ja mam granat w odświętnym ubraniu :) ale spokojnie przekonałem żeby nie być do końca tyranem.

 

 

Jeździmy do Padwy. Dojazd jak to we Włoszech ciekawy bez problemowy widoczki piękne. Dojazd dzwonie do biura turystycznego niestety kempingu brak. Najbliższy 15 km za Padwą spoko jeździmy. Znów rozkładanie namiotu i wyjazd na moto do Padwy na spacer. Padwa piękna. Spokojne miasto piękne pełna zabytków itd. zwiedzamy. Na deser zostawiamy sobie rynek wieczorem. A tu niespodzianka na głównym placu stoi fortepian i ktoś gra idziemy z ciekawości siadam na bruku i słuchamy i słuchamy 2h !!! siedziałem i słuchałem po prostu pięknie.

 

 

Następny dzień pakowanie jeździmy do Werony cóż podróż poślubiana. Kolejne miasto Tak samo pięknie zabytkowe pełne kościołów zabytków niestety bardziej zatłoczone. Oczywiście fotka pod balkonem Juli :).

 

 

Następny dzień wyjazd o 10rano jedziemy w Dolomity na północ. Trasa piękna (pisze w pracy i nie mam mapy przed sobą) jeździmy w kierunku Bolzano potem przez 3 przełęcze na wschód jakieś 110km przez zasadniczą cześć dolomitów. Parę fotek odpoczynków i jazda na południe do Wenecji. Dolomity piękne. Tylko moto za ciężkie jak dla mnie 3 kufry na centralnym namiot do tego i tak super lekka żona robią swoje. Opony i tak mimo wszystko ponad 1cm do zamknięcia (wiem że dużo ale jak dla mnie to i tak nieźle) Banan na gębie cały czas w sumie do Wenecji docieramy styrani przejazd zajął 8h prawie 500km. Ale było warto.

 

 

Wenecje uwielbiamy w tym mieście zawsze znajdziemy coś nowego. Zostajemy tam 2 dni w Wenecji zwiedzanie plus wyspa Murano gdzie robią wyroby ze szkła kupujemy choinkę ze szkła :) nie mieści się tak jak chcę do kufra upss ułamała się gwiazdka i co weszła. Jazda znów do polski Wenecja Kraków 1100 km droga znów nużąca a na dodatek pada większą część drogi. Ale dojechaliśmy szczęśliwie i bardzo zadowoleni będzie co wspominać. Pozdrawiam

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

ciąg dalszy ;)

 

16 sierpnia (Rimini – Roseto degli Abruzzi ~260km)

Pobudka rano, szybkie śniadanie i pakowanie namiotów, ja dodatkowo wypatruję zaginionej rękawiczki. Niestety po spakowaniu całego dobytku okazuje się że rękawiczki brak, trochę zasmucony i pogodzony z losem pozbycia się pewnie ze 100 ojro na zakup nowych w miejscowym sklepie, budzi się we mnie ostatnia nadzieja że może ktoś znalazł i na recepcję odniósł albo coś. Dopinając ostatnie ekspandery Wojt pojechał nas rozliczyć i dałem mu ocalałą rękawiczkę na wzór czy przypadkiem ktoś nie przyniósł. Podjeżdżamy do Wojta który czeka na nas przy bramie a ten z daleka macha do nas zgubą. Kolejny kamień z serca i wyruszamy dalej na południe. Obrana droga zakładała dalsze omijanie autostrad i jazdę drogą SS16 wzdłuż wybrzeża....Po mozolnym wyjechaniu z rejonów Rimini tankujemy motocykle (ja tankuję najdroższe paliwo w życiu 1,69€ za litr, co przy sierpniowym kursie (~4.2) daje powyżej 7 złotych, no cóż nikt nie mówił że będzie tanio, przy obecnym wolę nie liczyć). Początkowa jazda SS16 jest całkiem przyjemna jednak ta przyjemność szybko się kończy i zamienia w jeden wielki koszmar. Droga SS16 ciągnie się cały czas wzdłuż wybrzeża i wszystko było by fajnie gdyby nie to że wzdłuż całej drogi są dziesiątki miast miasteczek i wsi, gdzie przyjeżdżają Włosi na urlop, a SS16 biegnie przez centrum, zero obwodnic. Skutkuje to jazdą ze średnią prędkością może 30-40 na godzinę. Temperatura jest grubo powyzej 30 stopni my w ciuchach się gotujemy, do tego potężny ruch i piesi plątający się po drogach, istna katorga. Jedynym pozytywnym aspektem tej jazdy był zjazd do Ancony i przejazd Parkiem „Parco Regionale del Conero” i biegnącą tam drogą SP1, tutaj polecam, fajne winkle, i widoki a jak ktoś ma więcej czasu to można sobie na klify podejść. Po przejechaniu około 180km po SS16, widząc że Magda na tylnim siedzeniu mi odpływa decydujemy się na wjazd na autostradę, od razu inna jazda pozostałe kilometry robimy tempem błyskawicznym i dojeżdżamy do Roseto. Uzgodniliśmy wcześniej że camping to będzie ostateczność i szukamy hotelu. Niestety jesteśmy w połowie sierpnia czyli szczycie szczytów włoskich urlopów, dlatego też znalezienie noclegu zajmuje nam sporo czasu ale ostatecznie decydujemy się na Hotel Radar, 110 euro za trójkę ze śniadaniem. Cena może troszkę duża ale dostajemy za to wygodny pokój z częściowym widokiem na morze, zajebiście działającą klimę (w panujących tam upałach istne zbawienie), leżaczki na plaży no i normalną łazienkę ;) Reszta dnia to wizyta na plaży 

 

17-18 sierpień (Roseto degli Abruzzi ~ 10 km)

Całe dwa dni odpoczywamy na plaży. Pogoda dopisuje także dosyć szybko łapiemy opaleniznę a humory dopisują.

 

19 sierpień (Roseto degli Abruzzi – Rzym ~450-500km)

Opuszczamy Roseto kierując się w kierunku L’Aquila i Apenin. Powoli wjeżdżamy w góry gdzie zaczynają się fajne widoki, dobry asfalt i kręte drogi  Lecimy drogą SS80 a następnie odbijamy na SP86, jest to fajnie poprowadzona droga wzdłuż stoków, niestety w moim odczuciu asfalt jest hmm dosyć średni. Mimo wszystko jedzie się całkiem przyjemnie, jest to piątek także ruch na drogach spory. Lecimy dalej różnymi dziwnymi drogami, raz pniemy się w górę raz zjeżdżamy w dół, ogólnie gdyby ktoś kazał mi przejechać tymi drogami raz jeszcze albo nawet wytłumaczyć którędy jechałem to miałbym mały zgryz. Wiem że przejeżdżamy przez Cellano aby ostatecznie wylądować w Avezzano gdzie wylatujemy na SS690. Droga ta okazuje się zajebistą ekspresówką, niby po jednym pasie w każdą stronę ale pasy mocno szerokie także lecimy >140 w kierunku Monte Cassino często wyprzedzając na trzeciego, w Polsce byłby to pas dla motocyklistów || ale tam podwójnych ciągłych jakoś mało malują ;). Na drodze nastawiane jest trochę fotoradarów ale też idąc za radą JackaRM zbytnio się nimi nie przejmujemy . Jadąc z prędkościami jak wyżej czuć potężny gorąc jaki panuje wokół, niektóre podmuchy powietrza wręcz parzą, ale co zrobić, w końcu wakacje ;). Dojeżdżamy do Cassino i moim oczom rysuje się masyw góry Monte Cassino wraz z otaczającymi wzgórzami. Biorąc pod uwagę iż bardzo lubię historię II wojny światowej, jadąc i spoglądając na górę zastanawiam się jakim cudem Polacy w maju 44 roku zdobyli tą górę, gdzie zbocza są nachylone na oko pod kątem 50-60 stopni. Masakra jakaś. Oczywiście wjeżdżamy na samą górę. Na szczyt prowadzi całkiem ciekawa droga z nawrotami po 180 stopni  Na pierwszy strzał podjeżdżamy pod cmentarz żołnierzy poległych w walkach o to wzgórze. Zostawiamy graty, zagadując do polskiego kierowcy autobusu żeby rzucił okiem czy ktoś nam czegoś nie kradnie. Idziemy spacerkiem na cmentarz który potrafi zrobić na człowieku wrażenie. Setki białych grobów, nad którymi króluje orzeł w koronie i powiewa Polska i Włoska flaga, a będąc na samej górze widać napis na placu centralnym „Przechodniu powiedz Polsce żeśmy polegli wierni w jej służbie”. Wracamy do motocykli i podjeżdżamy pod sam klasztor, gdzie jeden parkingowy kieruje nas na płatny parking dla samochodów, inny nas wygania albo każe zapłacić za postój, aż w końcu na migi dogadujemy się z typkiem, i że jest OK. i motocykle mają postój gratis. Idziemy do klasztoru zobaczyć jak to zakonnicy sobie mieszkają. I mieszkają sobie hmm godnie, pięknie utrzymany klasztor, z pozłacanymi rzeźbami, posągami etc. Jest to co prawda odbudowa gdyż klasztor w czasie walk podczas II wojny został praktycznie zrównany z ziemią, ale wygląda naprawdę godnie. Po wizycie na klasztorze, ze względu już na zmęczenie i też nie najwcześniejszą godzinę ja z Magdą lecimy do Rzymu autostradą, Wojt trzyma dalej trasę którą wyznaczyliśmy przed wyjazdem i leci wzdłuż wybrzeża. Autostrada jak autostrada nudy, włosi ciągnący się lewym pasem, a jak im pomrugasz żeby zrobił miejsce to zjeżdża po to żeby za chwilę Cię wyprzedzić. Do tego dochodzi jeszcze dość mocny wiatr boczny. Dojeżdżamy do Rzymu gdzie meldujemy się w zarezerwowanym wcześniej hotelu. Jakąś godzinę, półtorej po naszym przyjeździe dostajemy smsa od Wojta, że też już dojechał. Dzień kończy się małym spacerem w poszukiwaniu sklepu, ale oczywiście wszystkie czynne są do 20 i ani minuty dłużej. Eh gdzie to Tesco czynne 24h. Wracamy do hotelu zregenerować siły przed następnym dniem kiedy to chcemy zwiedzić Watykan....

 

20 sierpień 2011 (Watykan, Rzym)

Plan na ten dzień był prosty, najpierw znaleźć jakiś sklep a później zwiedzać. Na pierwszy ogień idzie Watykan. Bardzo miło nas zaskakuje we Włoszech to że na motocyklu można wjechać i zaparkować praktycznie wszędzie, nie ma żadnych nakazów zakazów i innych tego typu atrakcji. Parkujemy w cieniu tuż przy placu św. Piotra i udajemy się na bramki prowadzące do Bazyliki. Sama Bazylika hmm, no taki duży kościół z różnymi malowidłami, Pietą Michała Anioła i innymi atrakcjami. Na mnie jak na budowlańca przystało duże wrażenie robi kopuła Bazyliki. Jakim cudem dawno dawno temu gdzie o czymś takim jak MES pojęcia nie mieli udało się zaprojektować kopułę a potem ją jeszcze sprawnie wybudować. Szukając grobu Jana Pawła II schodzimy do Grot Watykańskich, jednak bezskutecznie, grobowca JP2 brak. Dopiero po paru-krotnym pytaniu się zarówno w informacji jak i napotkanych Polaków udaje się nam go odnaleźć. Co ciekawe w poszukiwaniu grobowca przechodziliśmy obok niego kilka razy. Na grobie prócz napisu po łacinie Jan Paweł II zero informacji na ten temat. Nie wiem kto tam tym zarządza ale zgodnie w trójkę stwierdzamy że powinien być bardziej wyeksponowany. Wychodząc z bazyliki kupujemy pamiątki pytając jeszcze o kaplicę sykstyńską. Niestety znajduje się ona w muzeach watykańskich do których wstęp jest płatny a po drugie z tego co się dowiadujemy aby je choć trochę zwiedzić potrzeba na to całego dnia, także odpuszczamy. Po wizycie w Watykanie kontaktujemy się z JackiemRM i umawiamy się na wieczorną kolację gdzieś „za Rzymem”. Tego dnia jedziemy jeszcze na Lateran, Koloseum, Łuk Konstantyna i Forum Romanum, notabene ostatnie 3 pozycje położone bezpośrednio koło siebie. Wieczorem stawiamy się w umówione miejsce i JackRM prowadzi nas do swojej zaprzyjaźnionej restauracji gdzie kosztujemy różnych specjałów a na koniec zjadamy w końcu dobrą pizzę.

 

21 sierpień 2011 (Rzym)

Ciąg dalszy zwiedzania Rzymu, odwiedzamy kolejną Bazylikę tym razem Matki Bożej Śnieżnej, później jedziemy na Plac Wenecki gdzie podziwiamy śliczny Pałac Wenecki i daje nam się tutaj we znaki potężny upał, wręcz nie do wytrzymania, w cieniu było spokojnie 40 stopni albo i więcej. Po krótkiej rozkmince stwierdzamy że jedziemy na plażę a na resztę zwiedzania wrócimy wieczór, wyjeżdżamy za Rzym i kierujemy się na poleconą przez Jacka plażę, hmm Torvaianica - chyba  Tam relaksujemy się na plaży aczkolwiek upał jest tak potężny że nawet na plaży nie można wytrzymać. Wieczór wracamy na dalszy podbój Rzymu, Schody Hiszpańskie, fontana di Trevi gdzie ludzi jak mrówek, Piazza Navona i coś tam jeszcze chyba było. Na zakończenie robimy wieczorno-nocny objazd po Rzymie aż przegania nas policja spod Łuku Konstantyna gdzie próbowaliśmy zrobić sobie foty na moto :D

 

Podsumowując, żeby zobaczyć, zwiedzić Rzym, potrzeba na pewno dużo dużo więcej czasu niż nasze dwa dni. Powiedziałbym ze my nawet nie liznęliśmy tych zabytków, wydaje mi się że gdyby poświęcić cały wypad na Rzym to wtedy można powiedzieć że się go zwiedziło, zobaczyło etc. I co wydaje mi się ważne, przed wyjazdem trzeba dobrze sobie opracować plan zwiedzania jak i nazbierać informacji o tym co widzimy, albo zainwestować w przewodnika który poopowiada co i jak. Żeby nie było tak kolorowo, to prócz zabytkowej części Rzymu to Rzym jest paskudny….brudne syfiaste miasto, gdzie śmieci walają się po ulicach a śmietniki stoją pootwierane na ulicach od których wali że nos chce urwać. Do tego jeszcze pląta się mnóstwo dziwnych ludzi którzy gadają w dziwnym narzeczu i na pewno nie jest to żaden cywilizowany europejski język. Nie wiem czy to może my trafiliśmy na taką dzielnicę ale patrząc na mapę hotel mieliśmy raczej nie na peryferiach tylko blisko centrum, jakby się uparł to na nogach do Watykanu w 30-40 minut zajdzie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

jako iż nie mogłem zawieźć moich wiernych czytelników wklejam ostatnią część relacji :P

 

22 sierpień 2011 (Rzym – Piza ~330km)

Rano wyjeżdżamy z Rzymu i jedziemy drogą SS1 w kierunku Pizy, droga ta fachowo nazywa się ViaAurelia i zaczęto ją budować w 241 p.n.e. celem połaczenia Rzymu z Pizą. Oczywiście obecnie wygląda tak jak na standardy XXI wieku przystało  Jedyną rzeczą może wartą odnotowania jest fakt, że gdzieś w połowie drogi na 99% łapiemy się fotki z przenośnego fotopstryka gdzie na 70 mamy dwa razy tyle. (no chyba że to było co innego ale na moje oko jakiś taki właśnie radarek włosi sobie ustawili ;) Dolatujemy w rejon Pizy w tempie dosyć szybkim i zaczynamy szukać hotelu, niestety szybko okazuje się że nie będzie to proste bo we wszystkich nadmorskich miejscowościach mają komplety. Ostatecznie dzwonię do siostry z bojowym zadaniem znalezienia nam noclegu na booking.com. Można powiedzieć że w tempie ekspresowym mamy namiary na hotel praktycznie naprzeciwko krzywej wieży. Wieczór spacerkiem oglądać to dzieło architektury (szkoda że jest to tylko rekonstrukcja) i cykamy obowiązkowe zdjęcia podtrzymywania/pchania wieży :P

 

23 sierpień 2011 (Piza ~50km)

Praktycznie cały dzień spędzamy na plaży więc nie ma zbytnio o czym pisać ;)

 

24 sierpień 2011 (Piza – Jezioro Garda)

Rano okazuje się że „dzięki” hotelowej klimie Magda złapała mocne przeziębienie także zaczyna się nie ciekawie. Szybka wizyta w pobliskiej aptece i wyposażony w komplet leków wracam z odsieczą. Niestety Pani w aptece nie bardzo mnie zrozumiała i zamiast kropel do nosa na katar, dała jakieś krople do picia ale też ponoć na katar….no nic Magda stwierdza że ryzykuje i strzela kropelki ;). Po hotelowym rozliczeniu, zajeżdżamy jeszcze do marketu gdzie spotkamy parkę z Polski na jakimś skuterze 125 którzy także wybrali się do Włoszech na wakacje. Jak dla nas pomysł szalony no ale jak im sprawia to frajdę to Oki  Po pogawędce odkręcamy manetki kierując się na Lucce potem drogą SS445 do Castelnuovo i dalej SP72 gdzie w połowie odbijamy na wąską dróżkę którą wyczaiłem na Google maps i miała prowadzić na jakąś przełęcz. No i była wąska że auto się ledwo mieściło, widoków zbytnio nie było, serpentyny ciasne jak jasna cholera tak że przez jednego pacana z Merola jadącego przedemna o mały włos nie zaliczam gleby w ostatniej chwili podpierając się nogą. Do tego Magda ma nasilenie objawów grypopodobnych więc ogólnie humory dopisują ;). Gdzieś tam na szczycie patrząc na Magdy męki postanawiam że dojeżdżam do Modeny i stamtąd autostradą lecę prosto nad Gardę. Zanim dojechaliśmy do tej Modeny to humory się trochę poprawiają pojawiają się ładne szybkie, wolne, naprzemienne i co najważniejsze puste winkle więc można poszaleć. W rejonach Maranello Wojt odłącza się i leci bocznymi drogami ja kieruje się na autostradę. Niestety na szukanie, fabryki/muzeum Ferrari w Maranello nie ma czasu ;( Autostrada nuda nuda nuda, dla rozrywki wyprzeda mnie jedno Ferrari F458 Italia i jedno Audi R8 a ja dla odmiany łykam jakieś Maserati :P Zjeżdżamy z autostrady i wbijam nasz hotel, ostatnie pytanie do Magdy czy jedziemy najszybszą trasą z TomToma czy jednak przejedziemy się wzdłuż jeziora, pada na najszybszą która okazała się najwolniejszą aczkolwiek z mojej perspektywy wręcz zajebistą drogą :D Z SP8 zjeżdzamy za navi w jakąś boczną dróżkę na której super asfalt i super winkle, po pewnym czasie droga zwęża się do szerokości maks na jedno auto i ciągnie dalej w góry skąd wychodzą szlaki turystyczne. Zakładając że TomTom się nie pomyli ciągne przed siebie i zaliczając po drodze coś ponad 20 serpentyn dojeżdżamy do Brenzone gdzie co ciekawe Wojt już na nas czeka, LOL.

(Co do tej drogi to kto chętny niech sobie rzuci okiem tutaj : http://g.co/maps/6z8y7 (można sobie to jako podgląd 3D odpalić )bo niestety żadnych fotek stamtąd nie mam  Ogólnie mówiąc róznica wzniesień to ponad 1100m na odcinku ~5km od kiedy zaczyna się zjazd.)

W brenzone tak jak przypuszaliśmy kropelki do picia na katar średnio działają ale dzięki włoskiej formułce od Jacka dostaję klasyczne krople do nosa w lokalnej aptece, tak że Magdzie trochę przechodzi 

Wieczorem ma miejsce jeszcze sytuacja która stawia mnie na rowne nogi. Siedząc na balkonie w godzinach ~22 słyszę uzbrajanie mojej XENY założonej na tarczę a po chwili alarm. Szybki wypad na zewnątrz i okazuje się że barman/kelner z hotelu próbował przestawić moto żeby zrobić miejsce dla auta. Jak go zobaczyłem to wystraszony trochę był, hehehe wkońcu 110 czy tam 120db potrafi wystraszyć :D

Samo jezioro Garda, bajka, piękne, super i wogole rewelacyjne a dla kogoś kto uprawia jakieś sporty wodne to po prostu raj na ziemi.

 

 

25 sierpień 2011 (Brenzone – Kaprun ~ 400-450km)

Przed nami długi dzień, wyjeżdżamy znad Gardy i w porannych delikatnych korkach uciekamy w kierunku Trento, po drodze Wojt tankuje jeszcze do swojego bandziora prawie litr oleju i można jechać na podbój Dolomitów. Wzdłuż niezliczonych winnic drogą SS45 łykamy kolejne kilometry dojeżdżając do Trento a tam zjeżdżamy na SP71 lecimy dalej do SS48 czyli ViaDolomiti. Po drodze towarzyszy nam cudna pogody, widoki zapierające dech w piersiach miodne winkle i ogólnie jest gitara. Ja dodatkowo podnoszę poziom adrenaliny wyprzedzając gdzie się da aż o mały włos nie kończy się to kraksą :P na szczeście skończyło się tylko na złożonym lusterku, hehehe. Zaliczamy kilka przełęczy leżacych na SS48 z tego co pamiętam Passo Pordoi, Passo Falzarego i za Corina d’Ampezzo Passo Tre Croci. Na jazdę w Dolomitach schodzi nas do późnych godzin popołudniowych a do Kaprun jeszcze spory kawał drogi….Postanawiamy się nie poddawać i odwijamy ku granicy Włosko-Austriackiej. Kupujemy od razu winiety i postanawiamy teraz czas na Glossglockner. Lecimy szybko w kierunku glocka myśląc czy wpuszą nas jeszcze na drogę czy już będziemy za późno. Na szczeście wjeżdżamy w okolicach 19, dostajemy mapki, naklejki i inne gadżety i rura przed siebie. Glocka przelatujemy dosyć szybko nie ma zbytnio czasu na rozczulanie się nad widokami czy czytaniem co w danej chwili widać. Na jednym z pkt widokowych który wydawał nam się główną atrakcją stwierdzamy że w sumie nic ciekawego i nie warte wydawania 13 euro*. Odlatujemy w kierunku Kaprun. Do celu podaje tomtom że mamy 50km ale jakoś idzie to strasznie topornie, po zjechaniu z glocka zaczyna się robić coraz ciemniej także w lustrzance zaczynam mało co widzieć, zwłaszcza że zmęczenie daje już się we znaki. Dojeżdżamy w końcu do Kaprun a tu się okazuje że to za miastem jeszcze 15km, zaciskamy zwieracze i prujemy dalej, gdy do celu pozostaje 300 metrów a moim oczom ukazuje się jakaś rozwalona ruina która nie przypomina niczego morale spadają do zera…na szczęscie za tą ruiną stoi nawet ładne schronisko w którym meldujemy się po 21. Na domiar złego restauracja zamknięta a wszyscy głodni, z odsieczą przychodzi Wojt i na kolacje zamiast sznyclow jemy zupki chińskie. Mimo wszystko dzień każdy z nas zalicza do udanych a piękne widoki i droga uzdrawiają nawet moją Madzię 

Na licznych serpentynach które w tym dniu odwiedzamy ukazuje się największa wada B6, za słaby silnik….w 2 osoby z pełnym bagażem nawroty na ciasnych serpentynach (zwłaszcza jak utknie się za jakąś puszką) powodują że 2 jest za słaba a 1 zbyt nerwowa.

 

*jeszcze krótki komentarz co do glocka. Wrażenie tam na górze takie właśnie na nas wywarła ta trasa, ot nic szczególnego w Dolomitach widoki fajniejsze i za frajer. Będąc już jednak w domu zastanawiając się na spokojnie stwierdziłem że niestety w tym pędzie przed siebie, przegapiliśmy główną atrakcję glocka czyli podjazd pod sam jęzor lodowca…z mapki wynikało że za bramkami trzeba było dać w lewo i byśmy trafili. No cóż mówi się trudno, trzeba będzie kiedyś raz jeszcze wybrać się na glocka ale tym razem mieć trochę więcej czasu aby faktycznie zobaczyć piękno tej trasy.

 

26 sierpień 2011 (Kaprun – Kraków, ~900km).

Dzień wcześniej planuje w TomTomie powrót, okazuje się ze wylicza mi że do Krakowa mamy do przejechania 900km co powoduje pewny wewnętrzny niepokój czy damy radę. Ale wyjścia nie ma, rano szybkie śniadanie, pakowanie, uświadamiam współtowarzyszy wycieczki że do domu mamy 900km i trzeba będzie spinać motocykle ostrogami. Droga z Kaprun do Krakowa przebiega w tempie od 140 na austriackich krajówkach do 180 na autostradach. Jako cel obieramy sobie pyszną polską obiadokolację w Cieszynie po przekroczeniu granicy :D Z wartych odnotowania informacji jest spotkanie z dwoma holendrami na przecinakach w stylu R6 którzy popylali sobie ~160 mając na plecach potężne turystyczne plecaki. Wyglądali śmiesznie i komicznie ale pozdrowić nas pozdrowili nawet miejsce na lewym pasie zrobili ;)

Magda zalicza także potężny opad formy tuż przed granicą czesko-polską że o mały włos z motocykla nie spada. Ale krotki postój i wizja schabowego i pomidorówki w Cieszynie szybko stawiają ją na nogi :D

Po za tym droga mija szybko i bezpiecznie. W Krakowie meldujemy się już po zmroku (20-21 – nie pamiętam dokładnie). Po odstawieniu Magdy wracam do siebie, gdzie po zaparkowaniu motocykla licznik przebiegu pokazuje mi 4473,6km.

 

2 tygodnie spadły jak z bicza strzelił, wakacje jak później stwierdziliśmy zgodnie w 100% udane, oczywiście można było coś zrobić lepiej, zahaczyć jeszcze o coś, coś odpuścić ale nie można mieć wszystkiego  Motocykle zarówno mój jak i Wojta spisały się bez zarzutu. Mój B6 palił od 4,64/100 gdzieś w Apeniniach do 6,27/100 przy pyceniu autostradą z prędkościami ~160-180. Przy „normalnej” jeździe wychodziło w okolicach 5,2-5,3/100 Wojta z tego co mówił o pół litra do litra więcej.

 

Koszty wyjazdu – sumarycznie zaokrąglając naszą dwójkę (Magda i ja) kosztował 6500. Czy to dużo czy mało ciężko powiedzieć, biorąc pod uwagę że prócz Rimini wszędzie spaliśmy w hotelach nie wydaje się zbyt dużą sumą, zwłaszcza że był to sierpień czyli szczyt włoskiego sezonu. Ale też gdyby kimać pod namiotem pewnie o 1000-1500 wyszło by mniej. Oczywiście jest to kwota nie wliczając przygotowań motocykla, a tutaj to wolę nawet nie sumować bo się załamię :P Także Włochy to już przeszłość zostaną wspomnienia, zdjęcia i film (jak Wojt go w końcu skończy :P) Teraz bazując na włoskich wnioskach trzeba udoskonalić bandytę i planować motowczasy A.D. 2012.

 

Fotki wrzucę jakoś w weekend.

 

 

A teraz pytanie poza konkursem, przeczytał ktokolwiek moje wypociny w całości? :D

Edytowane przez kefirek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Share

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając ze strony akceptujesz regulamin oraz politykę prywatności.Regulamin Polityka prywatnościUmieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.