Skocz do zawartości

Rekonesans na Modlinie. Czyli od gaźników do tarcz hamulcowych.


maniomen
 Share

Rekomendowane odpowiedzi

Minął już ponad miesiąc, odkąd uporałem się z pewnym problemem, po którym na razie ostrożnie podchodzę do Bandita, żeby się mnie nie przestraszył.

Żeby nie patrzył na moją szkaradną gębę, mógłbym zakładać kask przed podejściem, ale za ciepło jest, a zanim go odepnę z blokad i ściągnę plandekę (umyję ją ze sztuki gołębiowej), to się bym już spocił.

Ale nie rozmawiajmy o problemach, a o wycieczce. Bo ona jest tutaj najbardziej istotna.
 

Na początku maja oddałem samochód do mechanika, na szczęście wtedy jeszcze nie było takich nawałnic, więc jeździłem na spokojnie jednośladami do pracy, a w kieszeni nosiłem przeciwdeszczowe portki zewnętrzne, na wszelki wypadek. I jako że robota denerwuje każdego dnia coraz bardziej, to i człowiek każdego dnia chce w końcu to pierdyknąć i uciec od codzienności, aby chociaż trochę odetchnąć. A że u mnie ciągle wymyślają nowe normy, a epidemia nie ułatwia sprawy, to średnio raz na tydzień mówię do współpracowników "Kolejny powód, żeby szukać nowej pracy".

No i w końcu się zaparłem. Już od dawna sobie mówiłem, że zrobię sobie wycieczkę na tor Modlin, żeby zobaczyć, jak to wygląda, jak tam dojechać i najważniejsze, czy staruszek Bandit da radę, bo jakoś tak sobie jeździłem dookoła swojego miasta, trochę dalej, trochę bliżej, ale nadal nie przekroczyłem rekordu Junaka, czyli 100 kilometrów w jedną stronę. A że chciałem kiedyś pojechać na szkolenie na torze, to kurde fajnie by było, jakbym nie musiał motocykla na lawecie wieźć, coby się po drodze nie rozpadł. Do Modlina miałem koło 60 kilometrów, więc już blisko do rekordowego dystansu (nie wspominając auta, bo nim najdalej byłem w Łodzi, ale to jest temat na inną historię), a że nie było za gorąco, ani za zimno, to opatuliłem się w dżinsy motocyklowe, kurtkę jesienno/zimową bez podpinki i powiedziałem w domu (mieszkaniu, he he) "Jak dobrze pójdzie, to będę za jakieś dwie godziny". No bo tak patrząc lekką ręką godzina w jedną, godzina w drugą, jadąc nie za szybko, ale blisko górnej granicy dopuszczalnej prędkości, tam sobie popatrzę, a że nie będę wjeżdżać na ośrodek, to zawrócę i szybko będę w domu.

No i wycieczka się zaczęła. Upewnić się dziesięć razy, że wszystko wziąłem, a jadąc po mieście, pomacać się jeszcze ze trzy razy po kieszeniach dla pewności, czy mam dokumenty. Tak dojechałem do Kampinoskiego Parku Narodowego, który niejeden raz już mijałem. Tam jadąc spokojnie, stopniowo się rozpędzając, powoli gromadziłem zapasy białka na szybie kasku, ponieważ muchy chciały mi się przyjrzeć z bliska. Jechałem, jechałem, zastanawiałem się, czy zrobić przerwę, czy nie, bo szkoda, żeby silnik się przegrzał, ale stwierdziłem "E tam. W miarę niskie obroty, w miarę duża prędkość, silnik się nie spali". Mało motocyklistów mijałem po drodze, dopiero pod koniec, na przedostatnim zakręcie zaczęli się pokazywać i tam też powinienem się spocić, gdyż iż ponieważ z podporządkowanej wyleciał mi bus dostawczy. Na szczęście jechałem na tyle wolno, że mój mózg się nawet tym faktem nie przejął, odruchowo zacząłem lekko muskać hamulce i jechać po przekątnej pasa, od momentu zatrybienia umysłu, do momentu ewentualnej stłuczki, żeby o te 2/3 metry zwiększyć możliwą długość trasy do hamowania. Ale kalkulator w głowie dobrze wszystko obliczył i bus spokojnie przejechał, zanim do niego dojechałem. No i cóż. Także deltę policzyłem, na miejsce dojechałem i znalazłem tych wszystkich motocyklistów, których na drogach nie widziałem. Stali se przed wjazdem na tor, a że wstydziłem się przy nich zatrzymać, to pomachałem im i zatrzymałem się pod bramą na pas lotniska. Tam na chwilę zgasiłem silnik, wytarłem szybę z robali, a papierek schowałem na później, jakbym zgłodniał, a sklepów po drodze nie było. Godzina się zgadzała, zmieściłem się w czasie.

Tutaj wstawię linki do zdjęć przyczajonego tygrysa, ukrytego Bandita i filmik, bo tak. Nie miałem jakoś weny na zdjęcia.
https://drive.google.com/file/d/1G5Dl_XvUiCpKz-sSqsMOwdcqH1V3j7sq/view?usp=sharing
https://drive.google.com/file/d/17yLRK3Fdc9hddZrS56tuDkaYcclq6dJL/view?usp=sharing
https://drive.google.com/file/d/1MgE6RXBhONoNbvYtWTtA5kpnOKvIUH66/view?usp=sharing
Powinny działać, jak nie, to mówcie.

Ekhem, dalej mówiąc.

Motocykliści sobie pojechali już, więc i ja ruszyłem sobie swoim samotniczym szlakiem. No i chcę wyjechać na główną ulicę. Staje. Czerwone. Okej, poczekam. Siedzę, patrzę, rozglądam się. Mija minuta, dwie, pięć. Myślę sobie, ktoś jaja se robi. Tutaj nawet guzika nie ma chyba dla pieszych, żeby przełączyć światła. No to czekam dalej. Aż nie wytrzymałem. Normalnie zadzwoniłem na policję i powiedziałem, że zamierzam złamać prawo...

A nie czekaj, to nie ta historia.

Olałem to i wyczułem moment, żeby przebić się przez ulicę i dałem dzidę w długą. A że zazwyczaj jest tak, że jadąc w kierunku domu, jadę jakoś tak szybciej, z mniejszym oporem, to spokojnie myślałem, że wyrobie się w tych dwóch godzinach.

W tym momencie Bandit sobie uświadomił, że w sumie to dawno mi nic się w życiu nie popsuło, więc zrobi mi psikusa i zgaśnie na środku mostu. Na szczęście na pędzie zjechałem i z rozsądną prędkością wskoczyłem na krawężnik, że aż przednie lagi się złożyły na maksa. Na szczęście nic nie zepsułem, więc stwierdziłem "Pewnie powtarza się historia z zeszłego roku. Poczekam, zaraz pewnie odpali.".

Także w czasie, gdy stygł, przejrzałem bezpieczniki, spojrzałem na poziom paliwa, zerknąłem na felgę, czy się nie "wygła". Zacząłem przeglądać telefon i widzę, że w oddali z mostu nadchodzi dwóch młodzieńców, na wycieczkę się udających. Ruszają ustami, ale nie zrozumiałem co mówią. Ke? Podchodzę do nich powoli, ale nadal nie słyszę, są za daleko. Dopiero po paru sekundach sobie przypomniałem, że mam zatyczki do uszu. Chłopaki się spytały, w którą stronę do Kampinosu, także pokierowałem ich, że w sumie jedźcie cały czas do przodu i będziecie Kampinosem jechali. No.
 

W ten sposób ponownie mogłem się opalać w słoneczku, czekając na nie wiadomo co. Że kurde nie mógł zgasnąć paręnaście metrów dalej, gdzieś w cieniu.

Zasiedziałem się pół godziny, tak jakoś szybko czas zleciał. Pomacałem chłodnicę, zimna. Silnik delikatnie ciepły. Odpalił. Zajebiście. Teraz tylko się znowu ubrać we wszystko, co miałem powyżej pasa i jadę dalej. Jeszcze dłuższą chwilę czekałem, aż będzie luka w ciągu samochodowym, a "wysoki krawężnik" nie ułatwiał wyjechania z gracją na ulicę.

No i jadę. Z takim samym założeniem, jak poprzednio. Czyli w miarę niskie obroty, w miarę duża prędkość, coby się nie przegrzał. No i dojechałem do autostrady/ekspresówki, która na granicy miasta sobie stoi. Tam ponownie mi zgasł. Stwierdziłem "Ojek, ważne, że jestem już w domu, w razie czego go przepchnę. Nie ma już daleko". No i se go wepchnąłem za bariery, bo cień tam jest (na skrzyżowaniu Żytniej i 3 Maja w Pruszkowie). Postawiłem go i stwierdziłem, że przepchnę go przez wiadukt, to będę miał parę metrów mniej do przejechania. Dobrze, że w porę się obudziłem i zadałem pytanie, czy ten chodnik dokądś prowadzi. Sprawdziłem na mapach i się trochę wkurzyłem, bo wychodzi na to, że droga ta prowadzi na wiadukt, a za wiaduktem do zbiornika wodnego i chyba nigdzie indziej.

No i zaczęły się manewry. Albo musiałbym go na wstecznym ciągnąć przez całą długość bariery dźwiękochłonnej (a to ze 140 metrów, na oko licząc. Nie chciało mi się), albo go spróbować zawrócić. Problem w tym, że odległość między barierą, a barierą, była mniej więcej taka, co Bandit po długości. Zaklinowałem się w połowie, gdy Bandit był prostopadle ustawiony i wpadł mi przednim błotnikiem pod barierę przy ulicy. I to tak chamsko, że nie chce się cofnąć, bo klinuje się na błotniku, bo wpychając go tam, zawieszenie się lekko złożyło, to bez problemu wleciał. Żem się zaparł i wyrwałem go spod blachy, ściągając naklejki z błotnika, ale nakleiłem nowe po powrocie do domu, bo miałem jeszcze zapasowe hexagony schowane.

Po kilkuminutowej zabawie z manewrami odpalił i zgasł mi za trzecim razem pod blokiem, jak zajeżdżałem na moje miejsce. To była dla mnie ulga, aczkolwiek nie olałem tematu, bo po prostu Staruszek już nie chciał za bardzo odpalać.

W ten sposób jeszcze dałem mu jedną szansę, pojechałem po prostej na Jerozolimskie i zgasł mi kawałek za Tesco. Zadzwoniłem po wsparcie, ale obyło się bez niego, bo byli za daleko. Rozebrałem się i pchałem go z powrotem, raz na jakiś czas sprawdzając, czy może już odpali. Pcham go, pcham. W pewnym momencie myślę "Poluzowała mi się saszetka na biodrze. Co za tandeta. Czekaj... Rękawiczki!"

Zapomniałem, że pomiędzy udo, a saszetkę wepchnąłem rękawiczki, które dobrze się trzymały, do czasu, aż od chodzenia pasek saszetki opadł na chudszą część uda, a rękawiczki sobie zniknęły. Zostawiłem Bandita, zablokowałem kierownicę i lecę truchtem po rękawiczki, zanim ktoś je przejedzie, a szkoda by ich było, bo je pół roku temu kupiłem za sporą kasę. Na szczęście były. Pies ich pilnował zza bramy, cały czas szczekając. Jemu pewnie mój zapaszek się nie podobał, bo zacząłem się grzać. W ten sposób dopchałem go do myjni na wlocie do Tworek (dzielnicy Pruszkowa, tam gdzie był kiedyś salon Junaka, w którym swoją drogą kupiłem swojego złomka) i tam odpalił. Wtedy naszła mnie myśl "Ubierać się i jechać ulicą, czy olać to i jechać ścieżką rowerową?". Wybrałem opcję drugą, bo skoro to gaźniki, to zanim bym się ubrał, to się zaleją, przeleją, wybuchną, he he. No i na pierwszym/drugim biegu zaiwaniam po Jerozolimskich, po ścieżce rowerowej (Policja się przyczepi, to powiem, że to nowy rower z silnikiem elektrycznym. Spyta pan Klawitera, on to recenzował kiedyś, he he), potem przy orlenie, koło Lidla podleciałem do chodnika wzdłuż torów i tam się przemyciłem, żeby policja nie przyuważyła, potem odbiłem dwa razy i długa chodnikiem do domu.

Po tej akcji zacząłem latać po mechanikach i pytać, co i jak i gdzie, ostatecznie oddałem go do jednego gościa na Pruszkowie (Black Star Motorcycles chyba), żeby przy okazji sprawdzić, jak robi i za ile. Niestety dla mojego portfela, przypomniał mi mechanik o czymś, o czym już wiedziałem, albo się domyślałem. Że tarcze już są za cienkie. I z przodu i z tyłu. Powiedziałem mu, żeby zajął się silnikiem, a jak się okaże, że to nic poważnego, to niech zrobi przód na razie, a jak odłożę trochę pieniędzy, to na jesień zrobię tył, który już taki drogi nie będzie.

W ten sposób na razie chyba udało się zażegnać problemy obecne i teoretycznie skończyć wycieczkę, która według mnie skończyła się dopiero po odebraniu maszyny od mechanika. I przejściu przeglądu technicznego, ale to akurat udało się jeszcze zrobić przed oddaniem go do mechanika. O dziwo wtedy zadziałał i dojechał na stację diagnostyczną. Ale do mechanika jak jechał, to się przestraszył i zgasł.

Ale z drugiej strony można powiedzieć, że zapełnia się lista rzeczy, przez które poprzedni właściciel sprzedał Bandita za tak niską (według mnie) cenę, która przedstawia się teraz następująco:
- Przerwany przewód paliwowy - wymieniłem,
- Bak z zerwanym lakierem do gołego - zamalowałem,
- Połamane zaczepy plastiku, okalającego kanapę - Nie wymieniałem. Może jak wszystko w nim zrobię, to wymienię dla estetyki,
- Lekka korozja na dnie baku - Chyba jej już nie ma, ale ostatnio nie sprawdzałem, czy się pokazała,
- Zajechane stacyjki - Na razie działają. Zostało mi jeszcze ogarnąć tą od wlewu w baku,
- Za szybko mrugające kierunkowskazy - Tata poprawił stary kabel, co się sypał, a ja przerobiłem oprawki, żeby mniejsze żarówki z większą mocą weszły na tył (stelaż, mniejsze klosze, mniejsze żarówki, takie tam),
- Stare opony - Wymieniłem. Miały 12 i 11 lat. Masakra,
- Zerwany gwint miski olejowej - Po ponad roku zbierania się, w końcu to zleciłem, przy okazji wymiany tarcz hamulcowych,
- Zużyte tarcze hamulcowe - Przód zrobiony, tył czeka,
- Strasznie rozklekotane gaźniki - Ktoś albo dawno ich nie regulował, albo robił to źle,
- Zwichrowana skrzynia biegów - Przynajmniej delikatnie, według mnie, ale ewidentnie widać, że ktoś palił nim gumę i może robił to nieumiejętnie,
- Zużyte (rozwalone) przednie łożyska w kole - wymienione w lutym przy okazji wymiany opon,
- I może coś jeszcze, ale nie pamiętam.

Może i jest w nim dużo do zrobienia i nie jest to tanie, ale już się do staruszka przywiązałem i mam nadzieję, że mi posłuży. Chciałbym sobie w przyszłości kupić jakiegoś adventurera może, ale na to mi na razie finanse nie pozwalają. Także Africa twin mi się marzy. Albo Hayabusa. Ale na Hayabusie wystarczyłoby mi, jakbym się przejechał, bo na codzienną jazdę po mieście to szkoda by jej było.

No i w końcu przejechałbym się na motocyklu z wtryskiem, bo już nie pamiętam, jaka jest różnica w jeździe, bo dawno Gladiusa z egzaminu nie ujeżdżałem. A te gaźniki mnie ostatnio zaczynają denerwować.

No. Także życzę wam, żeby deszczu było jak najmniej, drogi były czyste i debili mało na drogach, żeby przyjemnie się jeździło.

PS. Zdjęcie nowych tarcz:
https://drive.google.com/file/d/1oCNOGJRKtyjzJdE-LTIiKIrCuaEoZ3jl/view?usp=sharing

PS.2. Spadam do łózka, bo się przed chwilą dowiedziałem, że jutro o 4 rano wstaję, bo do roboty muszę na 6:00 jechać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Share

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając ze strony akceptujesz regulamin oraz politykę prywatności.Regulamin Polityka prywatnościUmieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.