Skocz do zawartości

Norwegia Bis


tom_jot
 Share

Rekomendowane odpowiedzi

Pisać nie umiem i nie lubię. Zresztą nigdy takich relacji nie pisałem. Ale tym co życzyli powodzenia, przyczepności, szerokości i trzymali kciuki należy się krótkie streszczenie naszej "wyprawy". A i może ktoś skorzysta, znajdzie coś dla siebie.

Po zeszłorocznej wyprawie byliśmy szczęśliwi, że dane nam było przemierzać tak piękny kraj, ale był też pewien niedosyt: nie wszystko zobaczyliśmy, nie przemierzyliśmy tych najciekawszych dróg. Ale takiego kraju nie da się poznać na jeden rzut. Więc już w sierpniu zeszłego roku była decyzja, że w następne wakacje - Norwegia bis. Od zimy trasa była już wyrysowana. Znalazła się też chętna para nam towarzyszyć - Paweł i Kasia na Fazerze.

Trasa na bieżąco uległa kilku zmianom. A wygladało to tak:

 

Dzień 1 - 8 lipca (piątek)

Trzeba dotrzeć do Gdańska tam mamy zarezerwowany prom do Nynashamn.

Wstajemy raniutko, zarzucamy kufry na Suzi, śniadanko, pożegnanie z rodzinką, sprawdzenie czy wszystko na miejscu i w drogę. Stan licznika 46905 i każdego dnia będzie się powiększał. Pogoda wyśmienita jak na podróż. Szybko docieramy do Zakroczymia, gdzie mamy się spotkać z Pawłem i Kasią. Krótkie oczekiwanie, rozmowa z poznanymi na stacji gościami na H-D i już we 4-kę ruszamy na Gdańsk. Po południu docieramy do Gdańska, jeszcze obiadek i małe zakupy przed zaokrętowaniem i jedziemy pod terminal. Na 2oo jeszcze tylko kilku Szwedów czeka na prom. Wjeżdżamy na prom i tu niemiła niespodzianka, po prostu Polska rzeczywistość, do mocowania motocykli są sznurki uwiącane do balustrady. Czytałem gdzieś na jakimś forum o tych sznurkach, ale w zeszłym roku z niczym takim się nie spotkaliśmy, zawsze załoga miała pasy i elegancko mocowała moto. Ale to było na fińskich i szwedzkich promach a nie na promie PŻB - Polferries. Ale później było już tylko lepiej.

Rejs do Szwecji minął szybko i przyjemnie na pogaduchach i smakowaniu piwka.

 

Dzień 2 - 9 lipca (sobota)

Z promu zjeżdżamy ok 13-tej. Szwecja wita nas pięknym słońcem. Plan dojechać jak najdalej. Pogoda sprzyja, więc ruszamy. Sztokholm - Uppsala - Gavle - Sundsvall - Indal. Momentami ładne widoki. Droga świetna choć nudna, po prostu przelotówka E4. Na drodze dużo zabitych borsuków, jak u nas jeży, tylko kaliber nie ten. Dopiero na koniec dnia odbijamy z głównej i poznajemy uroki lokalnych szwedzkich dróg. Docieramy na uroczy kamping w Indal.

 

Dzień 3 - 10 lipca (niedziela)

Kolejny dzień z planem dojechać jak najdalej. Mamy być w Andenes we wtorek rano, więc pozostaje podziwianie widoków w czasie jazdy. Nasza trasa wiedzie przez Solleftee - Asele - Storuman - Sorsele - Arjeplog. Tankowanie, przekąska, popitka i dalej jazda. Na chwilę zbaczamy z drogi odpocząć w pięknych okolicznościach przyrody nad wodospadem Namnforsen. Polecam tą drogę, w odróżnieniu od głównych szwedzkich dróg, spokój, cisza, cudowne widoki. A z minusów mniej stacji benzynowych :) Wieczorem docieramy do Arjeplog. Rozbijamy namioty i szykujemy jedzonko, ale ciągle coś w pobliskich brzuzkach popiskuje. Nie daje nam to spokoju, idziemy to sprawdzić. I tam pierwsza przyrodnicza niespodzianka: na drzewie siedzi mała sówka. Kolejne niespodzianki czekały nas następnego dnia. Sesja fotograficzna, kolacja i zmęczeni wypijamy najdroższe piwo w życiu i idziemy spać.

 

Dzień 4 - 11 lipca (poniedziałek)

Przed nami góry i wjazd do Norwegii. Plan dojechać jak najdalej a najlepiej dojechać do Andenes.

Po śniadanku i tankowaniu ruszamy w kierunku Norwegii. Droga prowadzi przez piękne górskie pustkowia. Niestety im bliżej granicy norweskiej tym na horyzoncie więcej chmur. Podziwiamy piękne widoki. Za jednym z zakrętów pełne zaskoczenie, tuż przed nami na wysokości 5 metrów przelatuje przepiękny orzeł a drugi siedzi na uschniętej gałęzi. O takim spotkaniu można tylko marzyć. Szybkie hamowanie, kilka fotek i delektowanie się tym niecodziennym widokiem. Oczywiście orzeł znudzony naszym zainteresowaniem odlatuje. Coż za potęga i imponująca rozpiętość skrzydeł. Kilka kilometrów dalej na samej granicy kolejny cudny widoczek klempa i łoszak. Niestety na dźwięk silników mama szybko wyprowadza młode wysoko w górę. Nie wiedziałem, że łosie to takie zwinne zwierzęta, zawsze kojarzyły mi się z takimi flegmatykami.

Norwegia wita nas niestety deszczowo. Ale za to jakie kręte drogi. Zjeżdżamy do Storjord a dalej podążamy E6 przez Fauske do przeprawy promowej Bognes - Lodingen. Typowa Norwegia: deszcz - tunel - mrzawka - słońce i od nowa. Ale nieźle nam idzie, kilometry szybko lecą (jak na Norwegię), jest szansa dotrzeć dziś do Andenes. I z tą myślą przemy na przód. Andoya wita nas przeraźliwym (jak dla niektórych) zimnem. Późnym wieczorem docieramy w deszczu do Andenes. Chumor mnie opuszcza, gdy nie możemy znaleźć noclegu a jak już jest to cena powala z nóg (900-1000PLN za 4 osoby). Namiotu w tych warunkach nie uśmiecha nam się rozbijać. Szybka decyzja - cofamy się. Zjeżdżamy do Bleik. I to była najlepsza decyzja tego dnia, choć w pierwszych napotkanych domkach miejsc brak to miła Pani pociesza nas, że na pewno coś w głębiej w miejscowości dostaniemy. I tak się staje. Trafiamy do Wite Hause. Takich warunków jeszcze nie mieliśmy. Piękny widok z okna i wszystko dookoła powala z nóg. Jeśli ktoś będzie na wyspie Andoya i nie będzie w Bleik to tak jakby nie widział nic. Z tej okazji i na rozgrzewkę otwieramy gorzką żołądkową. To był jeden z trudniejszych, ale i opiewający w niespodzianki dzień. Ale przed nami chyba najważniejszy dzień. Więc trzeba się wyspać. Nadrobiliśmy drogi więc jutro rano możemy bez ciśnienia pomantykować po okolicy.

 

Dzień 5 - 12 lipca (wtorek)

Nadszedł ten dzień. Dziś zobaczymy wieloryby. Pogoda w porównianiu z poniedziałkiem to jak niebo i ziemia. Z wyprzedzeniem docieramy do Whalecentrum.

Tam zaczyna się wycieczka. Najpierw kilkudziesięciominutowe zwiedzanie muzeum a potem rejs. Sympatyczne przewodniczki na dzień dobry częstują i zachęcają do wzięcia proszków jeżeli ktoś ma chorobę morską albo o niej nie wie. Polecam wziąć nawet kilka nawet jeśli komuś się wydaje, że jest twardy jak Roman Bratny szczególnie jeśli będziecie płyną MS Dolphin. Mnie nawet prochy nie pomogły. Ale dla tych widoków warto się przemęczyć. Bajeczny widok, gdy przed Tobą pojawia się ogromna płetwa. Tylko głosu Krysi Czubówny brak. To trzeba zobaczyć. Niestety droga powrotna też jest dla mnie ciężka. Przewodniczki mają pełne ręce roboty, biegają z ręczniczkamii torebkami. Impreza była taka fajna, że częśc osób się porzygała. Ale to ponoć była pestka. Dzien wcześniej na wolnieszej łodzi atrakcje miało prawie 3/4 osób i to jest dopiero impreza. Po sympatycznej rozmowie z polską przewodniczką (tu podziękowania dla Pani Kamili) ruszamy dalej. Teraz przed nami Lofoty. Ale za nim tam dotrzemy czekał nas przejazd widokową drogą przez Andoye (Blei-Stave-Noss-Bo) i dalej do Sortland i Melbu. Pogoda dopisała i udało przeprawić się do Fiskebol skąd kierowaliśmy się do Laukvika. W Laukvika niestety pogoda się psuje i postanawiamy przenocować pod dachem. Pani na kampingu zna kilka polskich słów: klucz, kuchnia ... W sąsiednim domku nocuje kilkoro Polaków. Zwiedzają Norwegię samochodami. Wymieniamy uwagi na temat dróg i miejsc wartych zobaczenia. Wieczorkiem z Pawłem zwiedzamy nabrzeże, robimy fotki. Napotykamy na potężne żelastwo wyrzucone na skały. Tabliczka informuje, że jest to pozostałość po największym w historii Laukvika sztormie. Dziewczyny gotują, piorą, suszą. Ale ciągle wszystkim przed oczami pojawia się widok tych wielkich płetw.

 

Dzień 6 - 13 lipca (środa)

Lofoty. Podobnie jak w zeszłym roku Lofoty witają nas deszczem, słońcem i wiatrem. Powoli przemierzamy ten bajowy archipelag. Staramy się gdzie to możliwe zjeżdżać z głównej drogi. Objeżdżamy Gimsoye. Wąziutka ale jakżesz piękna droga. Na plaży w Rambergu spotykamy Marcina z Kobylnicy, który niedawno kupił motocykl i samotnie przemierza Norwegię. Później spotkamy się z nim jeszcze raz. Docieramy do końca Lofotów. Widok cudowny. Oczywiście robimy kilka fotek przy znaku miejscowości A. Po 17-tej lądujemy na przystani promowej w oczekiwaniu na prom do Bodo. Niestey kleja po byku. Brać motocyklowa się powieksza. Suma sumarum w polska-czesko-niemieckim towarzystwie dostajemy się na prom. Właśnie tam poznajemy niemiecką młodą parę, Marcusa i Danielę, którzy na motocyklach wybrali sięwpodróż poślubną. Z tym, że Daniela od 7 tygodni ma prawko Czesi z pod Pilzna wracają z Nordkappu. Razem z Marcinem i Kaśką przeżywamy kolejne mocne bujanie. Załoga promu w pośpiechu dodatkowo wiąże motocykle. Dobijamy do Bodo. Niestety powtórka z zeszłego roku. Zimno i deszcz. Paweł prowadzi nas na pierwszy możliwy kamping. O 24 rozbijamy się niestety pod namiotami. Jeszcze sporo czasu siedzimy w kuchni delektując się zupkami z torebki i rozmawiamy z Marcinem o jego przygodach w podróży, I tu prośba: jeśli ktoś z forumowiczów zna Marcina z Kobylnicy lub gdzieś natknie się na jego relację to chętnie sie z nim skonntaktuję

 

Dzień 7 - 14 lipca (czwartek)

Rano jeszcze gorzej. Leje. Śniadanie i zbieramy się w pośpiechu. Dobrze, że przy kuchni było duże zadaszenie to udało się w miarę szybko ogarnąć i wyjechać. Tu rozstajemy się z Marcinem. Plan na dziś Salstraumen i droga Rv 17. Mamy jakieś takie szczęście, że gdy docieramy do miejsca które chcieliśmy zobaczyć pogoda się poprawia. I tak jest. Dojeżdżamy do sławnych wirów i pogoda się poprawia. Podziwiamy te cuda natury i koilejny raz spotykamy Marcusa i Danielę. Po krótkim spacerze ruszamy dalej w drogę. Niestety Rv17 początkowo w strugach deszczu, ale i tak jest piękna. Droga to łańcuszek mostów i tuneli. Po którymś z nich nadchodzi nadzieja na poprawę pogody. I na szczęscie tak jest. Tego dnia pokonujemy pierwsze dwa promy na Rv17. Przed drugim kolejny raz oczekiwanie umilamy sobie nawiązywaniem znajomości międzynarodowych. Nasze oczekiwanie przeciąga się: norwegowie coś kombinują, podpływa prom odpływa, jakieś maszyny, ciągniki, rury a my stoimy już 2 godziny. W końcu z opóźnieniem prawie godziny pozwalają przycumować naszej jednostce. Zrobiło się późno więc decyzja zaraz za promem rozbijamy się. W między czasie znou pada. Wypadamy z promu jaz z procy, kto pierwszy ten lepszy na kamping bo znowu nieciekawie. Prowadzi Daniela a za nami sznurek samochodów i kamperów. Wpadamy na kemping i dostajemy ostatni domek. Przy połączonych polsko-niemieckich siłach rozlokowujemy się. Szykuję się dłuższe posiedzenie. Paweł gotuje pomidorówkę, Monika kroi boczek, Marcus chleb, znalazł się i kisiel a w lodówce żubrówka. I w tej miłej atmosferze spędzamy wieczór.

 

Dzień 8 - 15 lipca (piątek)

Budzi nas cudne słońce. Jest dobrze zwłaszcz, że na dziś mam y zaplanowany spacer do marmurowego pałacu.

Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów jedziemy razem z Marcusem i Danielą. Niestety trzeba się rozjechać. My kierujemy się na Mo i Ranę a oni dalej ciągną rv17. Żegnamy się na rozstaju dróg myśląc, że nie spotkamy się już :) Ale czas pokaże co innego. Za Mo i Raną zjeżdżamy w drogi lokalne i tu kolejna szutrowa niespodzianka. Podobnie jak na Lofotach i tu kończy nam się asfalt i przez kilkanaście kilometrów jedziemy szutrami. Ale widoki wynagradzają tą jazdę w kurzu. Dociermy na polanko-parking i dalej spacerek do "pałacu". Widok jest niesamowity i potęgowany grzmotem wody. Opisać się nie da a zdjęcia też tego nieoddadzą to trzeba zobaczyć. Podbudowani widokami i pogodą zjeżdżamy do Mo i Rana, tankowanie, zwiedzanie Remy100 i powrót na rv17. Ta droga mnie urzekła. Słyszałem i czytałem kilkakrotnie, że nie warto bo dużo promów a promy kosztują. Przytoczę cytat: "Są trzy prowdy: Święta Prowda, Tyż Prowda i Gówno Prowda." I to jest ta ostatnia.

Pokonujemy kolejne połączenia promowe. Naszym celem była wyspa Vega. Niestety nie zdążylimy na ostani (drugi) tego dnia prom na wyspę. Dezyzja: jedziemy dalej Rv17 na wyspę Torget. Przeprawiamy się do Forvika. Tam mamy do pokonania 18km w niecałe 15 minut. Prom według rozpiski dobija o 20.00 do Forvika o 20.15 mamy prom z Anddalsvag do Horn. Zjechaliśmy 20.02 z promu. Takiej jazdy to ja w Norwegii jeszcze nie widziałem. Towarzystwo jak wypadło z promu to pruło ile fabryka dała. Szwed przed nami darł po 130. Wpadliśmy na prom zaraz za nim na pusty prom :) Okazało się, że czekają aż wszyscy z Forvika dojadą. Ostatni wjechał autokar o 20.25 i dopiero odpłyneliśmy. Ale był ubaw. Ok. 21. dojechaliśmy do kampingu w Torget. Dziewczę w recepcji oznajmiło, że jest tylko możliwość rozbicia namiotu ale widok jest bardzo ładny. Przystaliśmy na propozycję. Po spojrzeniu na moją naszywkę dziewczę zaprezentowało znajmość języka polskiego w postaci kilku grzecznościowych słówek, ale i tak było nam miło. Po wjechaniu na kamping czekało nas miłe zaskoczenie. Miejsce już nam zajęli zaprzyjaźnieni niemcy. Widok tak jak obiecano był cudowny.

 

Dzień 9 - 16 lipca (sobota)

Teoretycznie dzień bez atrakcji nie licząc widoków. Dalej podróż Rv17 aż do Kjelda, następnie 771 przez Gravvik do 769 i dalej przez Lund, Namsos, powrót na Rv17 i za Torring drogą 720 i 715 do Rorvika i przeprawa do Flakk. Tego dnia morale ekipy osiągnęło dna. Wszyscy odczuwaliśmy zmęczenie. Dodatkowo wąskie kręte drogi robiły swoje. Dobrze, że niektórym jeszcze cokolwiek się chciało. Wyczerpani dotarliśmy do Flakk i tam się rozbiliśmy. Wszyscy mieli wielką potrzebę odpoczynku, więc po jedzonku poszli na spacer nad fjord a po drodze pobawiliśmy się na placu zabaw dla dzieci. A co na huśtawce to ja nie pamiętam kiedy się bawiłem. Na szczęscie obyło się bez strat, huśtawka wytrzymała ciężar dwóch słoni, choć już lekko odchudzonych na zupkach z torebki, kisielkach, kaszce mannej, ryżu itd.

 

Dzień 10 - 17 lipca (niedziela)

Z uwagi na niskie morale zaplanowaliśmy mały przebieg i wycieczkę do Trollkyrkja.

Pogoda w sam raz do jazdy, więc dość dobrze nam szło. E39 dojechaliśmy do Hogset. Tam uczepiliśmy się kilkuosobowej grupy norweskiej robiącej sobie niedzielną wycieczkę na lekko i tak na ich ogonie dotarliśmy do Eide. O widokach, mostach itd. nie wspomnę. Aby podnieść morale zostało postanowione, że śpimy w domku. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy przyjemne lokum nad Nasavatnet. Po zrzuceniu tobołków i obiadku wybraliśmy się do Trollkyrkja. Z 3-4 km o których mówił własciciel domku zrobiło się 10km, ale co tam może on mówił o milach. Suzi i Fazi zostały na parkingu a my 4kmy pod górę. Trochę nam się zeszło. Po drodze rosjanie na widok naszych podwiniętych spodni uprzedzili nas o grasujących snejkach czy viperach, ale nie było nam dane ich spotkać. Po wtachaniu siebie na górę miałem dość wycieczek. Ale kolejny raz było warto. Po kilkudziesięciu metrach w niesamowicie zimnym korytarzy niewielkiej jaskini ukazał się nam bajeczny widok wodospadu. Przydały się latarka w telefonie i czołówka. Mi było mało więc wcisnąłem się jeszcze w inny korytarzyk żeby zobaczyć to cudo z innej perspektywy. Pomysł marny bo spodnie i polar mokre a widok z tamtej strony żaden :) Na powrocie niestety dorwał nas deszcz. Dobrze,że tylko 10km.

 

Dzień 11 - 18 lipca (poniedziałek)

Przez Andalsnes-Trollstigen-Stranda-Hundeidvik-Orsta na Runde

Dzień zaczął się nieciekawie. Znowu deszcz. Ale po dojechaniu do pierwszego promu była nadzieja. Zresztą mieliśmy to szczęście, że w miejscach ciekawych mieliśmy pogodę. W Andalsnes tankowanie i kierunek Drabina Trolli. Znowu mieliśmy szczęście. Na górze przywitało nas słońce i znawu Marcus z Danielą. Wrażenia niezapomniane, choć ze względu na duży ruch pewien niedosyt. Monia z wrodzoną umiejętnością operatora z ręki filmowała nasz wjazd na drabinę a Suzi dzielnie pokonywała kolejne agrafki. Dookoła wszechobecny smród przegrzanych hamulców w autobusach i kamperach wprowadzał pewien niepokój. Dalsza droga też się nieźle prezentował. Górka dołek zakręcik agrafka i tak w koło. Posmakować musieliśmy też norweskich truskawek. Okazało się, że zjechaliśmy w jakieś zagłebie truskawkowe więc sobie pozwoliliśmy na te rarytasy.

Tego dnia mieliśmy też "luksusowy" prom prawie całkowicie do własnej dyspozycji. Z Hundeidvik płynęło nas 6-ro 2 motocykle i dwie panienki w samochodzie. Niezwyczajni byliśmy mnieć tyle miejsca do swojej dyspozycji. Wieczorem dotarliśmy pokonując niezliczoną ilość mostów i tuneli na wyspę Runde. I znowu "lekki" spacerek po okolicy, aby popodglądać gniazdujące na wyspie ptactwo.

 

Dzień 12 - 19 lipca (wtorek)

Runde-Nibbedalen-Geirangerfjord-Dalnsibba-Lom-Skjolden

Dzień pełen atrakcji i niesamowitych przeżyć. Pogoda na starcie paskudna. Ale po wyjechaniu z wyspy okazało się, że na lądzie jest dużo lepiej. Obieramy kierunek na Geirangerfjord. Bedzie dużo chętnych żeby się przeprawić na tym kierunku więc się streszczamy. Na początek super droga z Lekneset do Tryggestad. Krótkie oczekiwanie na prom i już podziwiamy uroki Geirangerfjord. Początkowo nie robi wrażenia. Zbija z nóg widok ogromnych wycieczkowców przycumowanych w porcie. A jeszcze lepszy widok z tarasów widokowych. No i droga w kierunku Djupvasshytta. Zakręt za zakrętem. Niestety przed Dalnsibba zaczyna znowu padać. Szybka decyjza wjeżdżamy czy nie? Wjeżdżamy. 100NOK - raz w życiu niech będzie zwłaszcza, że ładny asfalt kusi. Ale tylko na kilkuset metrach dalej szuterek a w tym przypadku mokry szuterek. Ciągle mi chodzi po głowie jak my z tamtąd zjedziemy. Widok bomba, choć szkoda że w deszczu. Wrażenia z jazdy jeszcze lepsze. Choć troszkę strachu było zwłaszcza o plecaczka. Niestety dalsza droga w deszczu. Przejaśnia się przed Lom, gdzie zwiedzamy kościół klepkowy i spacerujemy rozprostowując kości. Dalej czeka nas Rv55. Niestety po kilku kilometrach pogoda znowu daje nam popalić. Zimno, deszcz i czarna ścian przed nami. Boję się pomyśleć co myśli reszta. Ale jak nie ruszymy do nie wjedziemy.

Widoki nawet w deszczu powalają, zakrętasy, lodowce, tyczki śniegowe. Na deszcz przestałem zwracać uwagę. A zimno mnie nie wiem czemu jeszcze bardziej nakręcało. W takiej sceneri nigdy nie byłem. Wjazd robił wrażenie ale zjazd był chyba jeszcze lepszy. Drabina Trolli to jak drabinka przy tym cudzie. W deszczu docieramy Skjolden. Wszyscy mamy dość deszczu i zimna. Udaje nam się na pierwszym napotkanym na dole kampingu dostać domek. Ostatni. Dopiero po chwili dociera do nas, że coś ciągle grzmi. To wodospad pod którym jest kamping. Kolejne piękne miejsce w naszej podróży. Niestety pogoda nas nie rozpieszczała ostatnio. Więc suszenie, kaloryfery na full i suszymy to co najważniejsze. Po takim dniu chińska zupka to istny rarytas.

 

Dzień 13 - 20 lipca (środa)

Dziś w planie lodowiec Jostedalsbreen, kościół klepkowy w Borgund i droga snieżna (Laerdal-Aurland)

Dzień zapowiadał się wyśmienicie. Kręte drogi, piekne widoki. Nawet pogoda z początku nam sprzyjała.

Pierwszy punkt lodowiec zaliczony. Polecam odbić w Gaupne do Nigard. Piękny widok i możliwość wejścia z przewodnikiem na lodowiec.

Kościół w Borgund fakt faktem jest najładniejszym z kościołów klepkowych jakie widziałem. I ten zapach żywicy. Polecam skorzystać ze starej historycznej drogi, żeby dojechać lub wyjechać z Borgund. Ale tego dnia czekaliśmy na coś innego. Zrobić zdjęcie w śniegu. Czy będzie możliwość, czy jest tam jeszcze choć jedna zaspa - te pytania tłukły mi się po głowie. Wjazd na drogę śnieżną wąski kręty, robi wrażenie, dalej jest tylko lepiej, ładnie i wogóle naj. Nie wiem na którym kilometrze pokazała się nagle zza winkla. Jest! Hamujemy. Musi być fotka. Szkoda, że nie zaspa z dwóch stron. Ale trudno trzeba się i tym zadowolić. A potem były już tylko winkle zjazdy i podjazdy i jeszcze raz winkle. Po nieskończonej ilości winki zjechaliśmy do Aurland. Zupka, spacer, siusiu i spać.

 

Dzień 14 - 21 lipca (czwartek)

Plan: przez Aurlandsvegen (Rv50) i Odda dojechać do Jorpeland. Aurlandsvegen i droga nr 7 cudne górskie drogi. Trzeba przejechać. Po drodze Voringsfossen z przepiękną tęczą i Latefossen i niezliczona ilość serpentyn. Wieczorem docieramy do Jorpeland "skrótem" przez Voula i Heia z pięknym widokiem na Idsefjord i super agrafkami na finiszu. Jutro w planie Preikestolen. Kamping pełny. Jakiś obóz francuskich małolatów , którzy trochę rozrabiają. Podrowadzili nam raczej nieświadomie (mieli dużoooooo zmywania) naszą menażkę, ale udało się ją odzyskać. A pod prysznicami dobitne polskie słowo szybko zrozumieli. Piwko na dobranoc i można spokojnie usnąć.

 

Dzień 15 - 22 lipca (piątek)

Pogoda marna, ale idziemy na ambonę. Trafić nie problem drogowskazy elegancko prowadzą na parking. Idziemy. Droga się nie kończy. Braki kondycji wychodzą na każdym kroku. Ale docieramy na górę. Widok rekompensuje cały wysiłek. I pogoda lepsza. Schodzący mówili, że mgła wszystko zakrywa. Za nim my dotarliśmy to i z mgły niewiele zostało. Ale na zejściu znowu pada. Pojawia się pytanie - czy jutro Kjerag czy odpuszczamy? Analizując rano na kampingu pogodę prognozy były marne, więc odpuszczamy. Ruszamy przez Lauvvik - Oltedal - Byrkjedal w kierunku Svartevatn i przez góry do Valle. Droga cudna tylko po co ten deszcz. Nie dojeżdżamy do Valle. Deszcz i zimno dają w kość. Lądujemy w domku u sympatycznego gościa, który wspomina pobyt w Zakopanem. Deszcz leje, że do kibelka nawet wyjść się nie chce. Może jutro będzie lepiej.

 

Dzień 16 - 23 lipca (sobota)

Niestety nie lepiej. Plan dojechać przez Drammen do Goteborga.

Jak w filmie: czasem słońce, czasem deszcz. I wiatr. Szarpie nami na wszystkie strony.

Na koniec jeszcze problem ze znalezieniem jakiegość miejsca na spanie. Ale udaje się. Nawet po rozpakowaniu deszcz przestał padać ale nie na długo.

 

Dzień 17 - 24 lipca (niedziela)

Plan - Kolejka górska w Liseberg. I dalej do Ystad.

I duże dzieci na śniadanie pojeździły kolejkami a potem grzecznie wsiadły na moto i w odróżnieniu od kilku wcześniejszych dni gdzie winkli i gór nie brakowało po pełnej monotonii jeździe po E6 dotarło do Ystad.

W czasie wyprawy spotkaliśmy kilku ciekawych ludzi, ale tego najbardziej hardcorowego dopiero mieliśmy poznać. W terminalu podszedł do nas gościu, miał trochę maneli i deskę. My zmarznięci a on ala bahma i na bosaka. Przywitaliśmy się. Przedstawił się: Janek. Pyta się czy mu telefonu nie użyczymy bo swój utopił, a chciałby się ze znajomymi skontaktować. Czemu nie. I zaczyna gościu opowiadać, że klapka mu gdzieś po drodze z plecaka urwało. Jakiej drodze? A on że na tej "desce z latawcem" przypłynął z Polski w 12 godzin 207 km. Gały mi wywaliło. Dopiero w Polsce zobaczyłem gościa w telewizji, jak mówili o kitesurferze, kóry przepłynął Bałtyk. W zeszłym roku kajakarze, którzy opłyneli Nordkapp, a w tym roku On. Ciekawe kogo jeszcze w czasie wypraw spotkamy.

A potem był już prom. Po długim czekaniu miłe zaskoczenie. Pełna kultura obsługi: tu proszę stanąć, przymocujemy, czy tak może być, tam jest wyjście z ładowni. A nie to co PŻB. Ale wyżej niestety jak w pociągu relacji Berlin-Warszawa za starych dobrych czasów. Jak nie ma mordobicia to nie ma rejsu.

Ciekaw jestem gdzie mieli zamiar uciec na środku morza goście, którzy chcieli oskubać kilka osób a jednemu morde skuli? Oczywiście pełna polska kultura: dwa miesiące gorzały nie widział no to do upadłego. Ale jakoś to przeżyliśmy.

 

Dzień 18 - 25 lipca (poniedziałek)

Polska z samego ranka wita nas piękną pogodą i widokiem radiowozu oczekującego na zabranie dwóch dekli.

My jedziemy jeszcze odpocząć kilka dni nad naszym Bałtykiem a Paweł z Kasią szorują do domciu.

Żegnamy się i w drogę. Przed nami 250km a przed nimi coś koło 600km. Meldują się po południu. My od południa leżymy już na plaży w Rowach i wygrzewamy kości. Do domu dotrzemy w sobotę po kolejnych 480km i "małym" deszczyku na ostatnich 40km (ale nam już było wszystko jedno). Stan licznika 53706km.

 

 

Reasumując:

18 dni, 6801km, 24 promy, tuneli i mostów nie zlicze.

A przede wszystkim pełna satysfakcja.

Ale na jakiś czas północ odstawimy, choć jest jeszcze kilka pomysłów.

I oczywiście podziękowania dla Pawła i Kasi za miłą i sympatyczną wspólną podróż.

A największe podziękowania dla Moni bez, której ta wyprawa po pierwsze nie byłaby możliwa a po drugie nie miałaby tego uroku.

 

Bym zapomniał - fotki (oczywiście tylko mała część).

A i tak znowu ktoś napisze, że było więcej robienia fotek niż jazdy :)

 

Fotki 1

Fotki 2

Edytowane przez Tomo
  • Upvote 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki wielkie za szczegółowy opis trasy.

Pogratulować udanego wyjazdu! Kurde zazdroszczę tych wszystkich pięknych widoków, przyrody, km nakręconych w tak ciekawym kraju. Przybyło mi kolejnych 100 pozycji na liście "MUST SEE" po obejrzeniu zdjęć :D Pogoda Was nie rozpieszczała ale najważniejsze, że jesteście zadowoleni z wyjazdu. Tak trzymać! Przyczepności i wielu km nakręconych na Bandziorze.

 

Pozdr0!

kurczak

 

p.s. A jak się moto sprawiło? Zero niespodzianek?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki.

 

A co do Suzi to spisywała się bez zarzutu. Paliwo, smarowanie łańcucha i dalej jazda.

Zresztą Bandziory nie robią niespodzianek. To niezawodny sprzęt :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

piękna wyprawa pogratulować :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Share

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając ze strony akceptujesz regulamin oraz politykę prywatności.Regulamin Polityka prywatnościUmieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.